sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział 3



         W dobrych nastrojach razem z Maksem wchodzę do domu. Chłopiec ochoczo zdejmuje ze stópek buciki i biegnie umyć rączki. Tymczasem ja wyjmuję z torby swoje rzeczy i od razu nastawiam pranie. W chwilę po tym kieruję się do kuchni. Szukam produktów potrzebnych do przygotowania budyniu. Gdy zaglądam do lodówki, w pomieszczeniu zjawia się Maks. Malec od razu zajmuje sobie miejsce przy stole i badawczo mi się przygląda. Gdy czuję na sobie jego spojrzenie, nie potrafię się skupić. Przerywam sobie na chwilę i podchodzę do chłopca. Ten w ułamku sekundy przytula się do mnie. Przez moment trwamy w tym szczelnym uścisku i czuję, że gdyby małego nie było na świecie, moje życie nie miałoby sensu. Dopiero po jakimś czasie decyduję się wyswobodzić z uścisku. Uśmiechnięty patrzę na synka, a do głowy przychodzi mi pewna propozycja.
            - A może chcesz pomóc tacie? – pytam, nie będąc pewnym reakcji syna.
            - Tak! Tak! Tak! – krzyczy, a na jego twarz wraca radość.
            - To chodź – wyciągam w jego stronę dłoń.
Po krótkiej chwili sadzam małego na szafce i ze stoickim spokojem tłumaczę mu, co powinien zrobić. Szczęśliwy malec z ogromną precyzją odmierza ilość mleka, która jest nam potrzebna, a później, w blaszanym kubku, miesza proszek, z którego powstanie deser.  Bacznie obserwuję jego poczynania. Cieszę się, iż udało mi się namówić Maksa do pomocy. Zupełnie nie spodziewałem się, że tak mu się to spodoba. Nie chcę go odtrącać. Wręcz przeciwnie: marzę o tym, byśmy w przyszłości byli najlepszymi przyjaciółmi. Chcę być pierwszą osobą, do której mały przyjdzie, gdy będzie miał jakiś problem. Póki co, wszystko na to wskazuje, gdyż Maks obdarza mnie bezgranicznym zaufaniem. W gruncie rzeczy mój syn wychowuje się bez matki, więc komu ma ufać, jak nie ojcu?
            - Tata! – moje rozmyślania przerywa malec – wstawisz budyń na kuchenkę?
            - A, tak, tak – odpowiadam, po czym odbieram rondel z rąk malca.
Czym prędzej wstawiam deser na ogień i pilnuję, by się nie przypalił. Maks w dalszym ciągu siedzi na szafce i wesoło macha nóżkami. Staram się patrzeć na niego, by nie zrobił sobie krzywdy. Nie zniósłbym gdyby coś mu się stało. Wolę również uniknąć siedzenia przy szpitalnym łóżku, jeśli już coś by się stało.
            - A może coś zaśpiewamy? – pytam, gdy widzę, że mały się nudzi.
            - Tak! – mały odpowiada radośnie – tylko co?
            - Może gumisie? – to jedyna piosenka, jaka przychodzi mi do głowy.
            - Może być – chłopiec się ożywia – Gumisie harcują, po lesie szarżują…
Jego cienki głosik jest zabawny, lecz nie śmieję się, żeby mały nie pomyślał, że mi się nie podoba. Zamiast tego, wtóruję mu, a także podpowiadam, gdy w niektórych momentach zapomina tekstu. Świetnie się razem bawimy! Nie spodziewałem się, że podczas wspólnego gotowania może być tak wesoło! Muszę częściej powtarzać takie zabawy z małym. No cóż, nie ma to, jak łączyć przyjemne z pożytecznym.
            - Zobacz sam, jak Gumisie skaczą tam i siam… - śpiewa Maks, gdy ja rozdzielam budyń do miseczek i wlewam do niego sok malinowy.
            - Zeskakuj – mówię, gdy deser stoi na stole.
            - Smacznego – życzy mi mały po tym, jak zasiadamy do stołu.
            - Wzajemnie – odpieram z uśmiechem.
            - A opowiesz mi, jak zacząłeś grać? – pyta, zanurzając łyżeczkę w ciepłej masie – obiecałeś.
            - No dobrze – uśmiecham się po raz kolejny – a więc to było tak…


###


            Dzisiaj jest mój najlepszy dzień. Tata zabiera mnie do figloraju i będzie się ze mną bawił. Cieszę się, ale też trochę boję. Nigdy nie byłem w takim miejscu, więc nie wiem, co się tam robi. A jak tam są straszni ludzie, którzy dokuczają dzieciom? Jeśli tak, już więcej tam nie pójdę, a na tatę się obrażę. Pewnie dalej wyobrażałbym sobie, co może tam być, gdyby nie tatuś, który właśnie wchodzi do mojego pokoju. Uśmiechnięty czochra moje włoski i podchodzi do szafy z moimi rzeczami. Wyjmuje z niej dżinsowe spodnie, koszulkę z samochodzikami i mój ulubiony sweterek. To pewnie dlatego, żeby nie było mi zimno. W chwilę później rzeczy leżą na moim łóżeczku. Niecierpliwie zrzucam z siebie koszulkę, w której biegam po domku, i spodenki. Szybko wkładam to, o co prosił tata i bez zastanowienia idę umyć ząbki. Gdy kończę, tatuś jest już w kuchni i szykuje dla mnie śniadanko. Wdrapuję się więc na krzesło i cierpliwie czekam. Jednak nie trwa to długo. Ledwo udaje mi się usiąść, przede mną są kanapki u kubek mojego ulubionego kakao. Z prędkością światła zjadam wszystko, a tata tylko patrzy i ciągle się uśmiecha.
            - A ty czemu nie jesz? – pytam zaciekawiony.
            - Zjadłem, zanim wstałeś – odpiera cierpliwie.
            - To dobrze – mówię – bo już myślałem, że będziesz głodny.
            - Nie będę – tata jest trochę zaskoczony moim pytaniem – dziękuję synu, że się martwisz.
            - Nie mogę nie martwić się o mojego tatusia! – krzyczę i oboje wybuchamy śmiechem.
            - To bardzo miłe z twojej strony – tata bardzo się cieszy – a teraz się zbieraj.
Tak jak tatuś mówi, tak robię. Biegnę jeszcze do swojego pokoju, żeby zabrać Uszatka i wracam do taty. Razem schodzimy przed blok i wsiadamy do samochodu. Tata zapina mnie w moim foteliku, a potem ruszamy przed siebie.


###


            W figloraju jest po prostu świetnie! Dużo kulek, zjeżdżalni i innych rzeczy. Nie sposób wejść na wszystkie tory, przejść każdej trasy. I jest tak dużo dzieci! Nie wiem, jak podziękuję tatusiowi za to wszystko. Pozostaje mi chyba tylko być najgrzeczniejszym dzieckiem, jakim potrafię, ale to chyba i tak za mało. Jednak teraz o tym nie myślę. Razem z innymi skaczę i zjeżdżam, a czas się zatrzymał. Nie wiem, jak długo tu jesteśmy, ale nie czas teraz się tym przejmować. Kiedy zjeżdżam, nie zauważam jednego z chłopców i wpadam na niego. Po chwili słyszę, że płacze. Nie chciałem, żeby ten chłopiec był smutny! Nie zrobiłem tego specjalnie! To właśnie w tej chwili mi też robi się smutno. Znów się boję. Nie chcę, żeby przyszła mama lub tata tego chłopca i krzyczała po mnie. A może mnie zbije? Wystraszony siadam w kącie i chowam główkę w ramiona. Dopiero po paru minutach okazuje się, iż mojemu nowemu koledze nic się nie stało. Przyszedł jego tata i wytłumaczył mi, że nie zrobiłem nic złego, a to wszystko było przez przypadek. Bardzo się cieszę, bo nie zrobiłem nikomu się nie stało. To właśnie z tym chłopcem teraz się bawimy. Ma na imię Mateusz i jest bardzo fajny. Trochę uczy mnie mówić po polsku, gdyż słabo mi jeszcze idzie. Potem przychodzi drugi chłopiec – Dominik. On też jest bardzo fajny. W jednej chwili zapominam o wszystkim, co się wydarzyło i bawię się z braćmi. Razem skaczemy i się wygłupiamy. Nie mamy poczucia czasu. Ale wszystko, co fajne, musi się kiedyś skończyć. Właśnie teraz nadszedł ten koniec.
            - Maks, wychodzimy! – woła mnie tatuś.
            - Ale nie chcę! – odpowiadam.
            - Chodź – tata się uśmiecha – zaprosisz kolegów do domu.
            - No dobra – odpieram i przekazuję wiadomość nowym kolegom.
###


            Razem z Gruchą przyglądamy się naszym pociechom, które bawią się w najlepsze. Obydwoje siedzimy przy stoliku, pijąc sok i wesoło rozmawiamy. Chociaż w pewnej chwili mój dobry humor zupełnie się ulatnia. Jutro czeka mnie kolejny trening, a nie mam z kim zostawić syna. Nie chcę po raz kolejny zabierać go na halę, by nie dawać trenerowi powodu do poważnych rozmów. Poza tym nie chcę robić sobie problemów, które nie powinny mieć miejsca. Tak więc znowu zaczynam myśleć, wyłączając się z rozmowy. Lecz moje rozmyślania nagle zostają przerwane przez Piotrka, który delikatnie mną potrząsa.
            - Lucas, co się z tobą dzieje? – pyta zmartwiony kolega.
            - Nic… - odpieram.
            - Przecież widzę – siatkarz nie daje zbić się z tropu.
            - Nie mam z kim zostawić Maksa, a nie chcę go zabierać na halę.
            - Myślę, że mogę ci pomóc – Piotrek odpowiada po namyśle.
            - Ale jak? – Nie mogę wyjść ze zdumienia.
            - Siostrzenica mojej żony szuka pracy jako niańka – mówi – myślę, że się nadaje.
W chwilę po tym klubowy kolega wykonuje telefon. W ciągu paru sekund umawia dziewczynę na rozmowę w sprawie pracy. Chociaż mam kilka obaw związanych z nową opiekunką, wiem, że Grucha ratuje mi życie. Tego długu wdzięczności nie spłacę do końca życia.
            - Grucha, jesteś wielki – mówię, kiedy kończy rozmowę.
            - Wydaje ci się – odpiera,
            - Niech będzie – kapituluję – naszym maluchom kończy się czas chyba.
Kumpel przytakuje ruchem głowy i prosi, abym zawołał nasze dzieci. Mój Maks nie jest tym zachwycony. Wręcz przeciwnie. Wygląda, jakby za chwilę miał się rozpłakać. Cierpliwie tłumaczę mu, że są inne dzieci, które chcą się pobawić i nie możemy tu cały czas być. Poza tym, nadchodzi pora obiadu i musimy wracać, by coś ugotować.
            - Ale nie chcę – w oczach małego zbierają się łzy.
            - Spokojnie, jeszcze tu przyjdziemy – mówię – a teraz możesz zaprosić kolegów do domu.
            - Dziękuję – krzyczy tylko uradowany chłopiec – kocham cię tato!


###


Serdecznie zapraszam wszystkich na fanpage opowiadania.
Jakieś pytania?

sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 2


           Nim się oglądam, jesteśmy już na miejscu. Zwinnie parkuję swojego opla, po czym pomagam synkowi wysiąść z pojazdu. Oczy chłopca wyrażają zdumienie, a także ciekawość tego, co za chwilę zobaczy. Jednakże ja czuję strach i niepewność. Nie wiem, jak przyjmą mnie nowi koledzy, co zrobi trener. Moje przeczucia sprawdzają się, gdy tylko przekraczam próg hali. Naprzeciw wybiega jeden z zawodników, zdaje się Hain. W pierwszej chwili patrzę na niego, jak na wariata, ale poważnieję, gdy ten zaczyna coś gestykulować.
            - Ej, nowy – za nim pojawia się kolejny siatkarz – trener chce cię widzieć u siebie!
Nie odpowiadam nic, lecz czuję, że moje serce szybciej bije. Niepewność, jaką odczuwam, wzmaga się z każdym kolejnym krokiem w stronę gabinetu mojego przełożonego. Aż boję się pomyśleć, co może mnie czekać! Chociaż z drugiej strony, ktoś powinien być dla mnie wyrozumiały. Przecież dopiero co przyleciałem wczoraj z Berlina! Jak miałem zapoznać się ze wszystkimi miejscami, rozeznać się na drogach? Niestety to nie możliwe. Poza tym, zarząd klubu musiał mieć świadomość, że nie jestem samotnym zawodnikiem i spoczywa na mnie obowiązek wychowania syna. Mniejsza o to. Z duszą na ramieniu staję przed drzwiami gabinetu trenerskiego. Przez moment wsłuchuję się w bicie mojego serca i, ściskając rączkę Maksa, powoli pukam.
            - Proszę! – słyszę donośny głos selekcjonera.
            - Dzień dobry trenerze – zaczynam niepewnie – chciał mnie pan widzieć.
            - Owszem – przytakuje – może wytłumaczysz mi, co cię zatrzymało?
            - Późno w nocy przylecieliśmy z Berlina – wskazuję na Maksa – i zaspaliśmy.
Trener Panas robi groźną minę. W zamyśleniu stuka długopisem o swoje biurko, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Natomiast ja myślę, że już większej gafy popełnić nie mogę. Spóźnić się w pierwszym dniu zajęć i jeszcze się do tego przyznać? Zachowuję się jak blondynka z kawałów tak chętnie opowiadanych nie tylko w Niemczech.
            - Mama cię nie nauczyła, że trzeba być punktualnym? – słyszę po długiej chwili milczenia.
            - Trenerze… - nie wiem, co powiedzieć – proszę mnie zrozumieć.
            - No właśnie, nie rozumiem cię, Divis – odpowiada twardo – i jeszcze dziecko przyprowadzasz na trening?!
Czuję, jak moje serce zamiera w piersi. Po nowym pracodawcy mogłem spodziewać się wszystkiego, ale nie tego, że nawrzeszczy na niewinne dziecko. Jestem tym wszystkim naprawdę zdumiony. Już mam na końcu języka ciętą ripostę, gdy czuję jak rączki Maksa oplatają moją nogę w miejscu uda. Mały zwyczajnie się boi. I nie mylę się w ocenie jego uczuć, gdyż po chwili czuję, że moja nogawka jest mokra od łez. Powoli zwalniam uścisk tych maleńkich rączek i kucam przed wystraszonym chłopcem.
            - Nie płacz – staram się go uspokoić – ten pan to tylko taty szef.
            - Ale jest straszny – mały nie może przestać pochlipywać – i boję się go.
            - Nie ma czego – uśmiecham się – pan Radek nie zrobi ci krzywdy.
            - Na pewno? – Maks nie do końca mi wierzy.
            - Tak – na potwierdzenie przytulam malca.
Czuję na sobie baczne spojrzenie szkoleniowca. Wiem, że chciałby jeszcze na mnie na wrzeszczeć i zwymyślać mi co nieco, ale obecność Maksa zupełnie mu na to nie pozwala. Trener ani myśli podnosić na mnie głos, gdyż zachowanie chłopca kompletnie go rozczula. I dobrze, przynajmniej nie będę musiał ponosić konsekwencji. Bo w sumie nie mam za co. Zaspać jest rzeczą ludzką, a po długiej podróży to już w ogóle.
            - Możesz iść się przebierać – słyszę – a do rozmowy jeszcze wrócimy.
Jestem mu wdzięczny za tę wyrozumiałość. Maks również. Już nie trzymam go za rękę, bo jego strach minął. Właśnie urządzamy sobie wyścigi, kto pierwszy dobiegnie do szatni. Mógłbym wygrać z powodzeniem, ale zostaję z tyłu by dać małemu tę niepohamowaną radość ze zwycięstwa ze swoim tatą.


###


            Kiedy ten siwy pan zaczyna krzyczeć po tacie, strasznie się boję. Chociaż staram się nie płakać, trudno powstrzymać mi łzy, które same wciskają się do moich oczek. Dodatkowo robi mi się bardzo zimno i wydaje mi się, że ten cały trener zaraz mnie uderzy. To właśnie dlatego przytulam się mocno do nogi taty. Z całych sił zaciskam powieki, żeby nie patrzeć na tą straszną buzię. Na szczęście on już nie krzyczy.  W dużym biurze, gdzie teraz jesteśmy, panuje cisza. Dopiero po jakimś czasie trener ją przerywa.
            - Możesz iść się przebrać – mówi – a do rozmowy jeszcze wrócimy.
Cieszę się bardzo, że to już koniec tek strasznej rozmowy. Kiedy tatuś stał tam ze smutną buzią, ja bardzo się bałem. Myślałem już, że teraz trener wymyśli jakąś karę i zabroni mi przychodzić tu z tatą. A nie chciałem zostawać sam w domu! Mogłoby się stać coś złego, a wtedy to ja miałbym karę, na przykład na bajki. Bardzo lubię je oglądać, więc staram się nie denerwować taty. Jak ten pokazuje dłonią na drzwi, wyciągam do góry rączkę. Po chwili czuję dużą łapę, która jest mi tak dobrze znana. Razem z tatą wychodzimy na duży, jasny korytarz.
            - Kto pierwszy w szatni? – mój opiekun pyta wesoło.
            - Ja! Ja! – krzyczę i natychmiast zaczynam biec.
Po kilku minutach okazuje się, że wygrywam. Gdy tylko tata mnie dogania, przybija mi piątkę i razem wchodzimy do szatni. Moje oczy znowu robią się strasznie duże. W jednym pomieszczeniu, raczej średniej wielkości, jest tylu facetów. Same żyrafy! Jedni ubierają już buty, drudzy dopiero co wskakują w spodenki. Wszyscy są zajęci rozmową. Tylko taki blondyn ma w dłoniach koszulkę taty, do której przykleja karteczkę. „ Kopnij mnie!” – mówi napis.
            - Co to? – pytam, kiedy tata mnie nie widzi.
            - Tak witamy nowych zawodników – wielkolud czochra moje włosy.
            - To znaczy jak? – dalej dociekam.
            - Zawsze robimy jakiś żart – wyjaśnia po chwili.
            - To znaczy, że mojemu tatusiowi też? – nie mogę wyjść ze zdumienia.
            - Tak, jemu też – uśmiecha się do mnie.
Ciekawy, co się za chwilę wydarzy, patrzę, jak zawodnik kładzie koszulkę na torbę taty. Ten, niczego nieświadomy, zakłada ją, by po chwili wsunąć na stopy swoje buty i stabilizatory. Siedzę grzecznie na ławeczce i czekam na tatę. W pewnej chwili podchodzi do mnie jakiś pan i ciepło się uśmiecha.
            - Mały – znowu czochra mnie po głowie – podejdź do tego tam i go kopnij.
            - Ale… to mój… tata – mówię – będzie na mnie zły.
            - Jak z nim pogadam, to nie będzie – słyszę.
W uśmiechu pokazuję swoje białe ząbki i na paluszkach zakradam się w stronę taty. Mam szczęście, bo nic nie widzi. Trochę niepewnie wyciągam stópkę i szturcham go w jeden z pośladków. Nic. Ten blondyn pokazuje mi, że mam się zamachnąć, więc tak robię. Dopiero teraz tatuś czuje, że ktoś go rusza. Patrzy na mnie tak groźnie, iż znowu zaczynam się bać. Jednak w tym momencie w szatni wybucha śmiech.
            - Witaj w drużynie! – krzyknął jeden z siatkarzy i poklepał tatę po ramieniu.


###


            Pomimo spóźnienia trening upłynął mi całkiem przyjemnie. Jak się okazuje, nie mam czego się bać, bo koledzy w drużynie są nawet w porządku. No, może za wyjątkiem tego cwaniaczka – Haina. Ja nie wiem, czego ten kretyn chce od Maksa. Przecież malec nie jest niczemu winien, a ten już po nim krzyczy i straszy go postawieniem w kącie. Na szczęście mam już to za sobą. Udało mi się również pogadać z trenerem i dzięki temu odpuścił mi wieczorne zajęcia. I tu jestem mile zaskoczony, gdyż nie spodziewałem się, że ktokolwiek zrozumie naszą trudną sytuację. Są jednak ludzie na tym  świecie!
            - Tata – moje rozważania przerywa szczebiot trzylatka – co będziemy robić, jak wrócimy?
            - Może porysujemy, hmm?
            - Nie chcę rysować! – jego buzia momentalnie przekrzywia się w podkowę.
            - Okej – kapituluję – mam pomysł.
            - Jaki?! – jego dziecięca twarz natychmiast promienieje.
            - Zrobię ci budyń i opowiem, jak zacząłem grać w siatkówkę.
            - Super! – w samochodzie rozlega się jego krzyk – kocham cię, tato!
Ja Maksa też kocham, co uświadamiam sobie po raz kolejny. Gdyby nie on, dawno pewnie bym się załamał i rzucił grę. Jednak nic takiego nie wchodzi w rachubę. Ten mały człowieczek sprawia, że chcę dla niego żyć i mam ochotę wstać rano z łóżka. Po chwili uśmiecham się do niego i zaczynamy śpiewać jedną z jego ulubionych dziecięcych piosenek. Dzięki temu nie zauważamy, że udało nam się dojechać już do celu.
           


###

Dziękuję Wam za to, że jesteście.
Zapraszam wszystkich na fanpage bloga na facebooku. 
Jakieś pytania?

sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział 1


Olsztyn 2012 rok


            Kiedy samolot ląduje na płycie gdańskiego lotniska, jest późna noc. W hali przylotów są jedynie nieliczni pasażerowie, czekający na nocne połączenia. Niektórzy z nich śpią, inni próbują czytać gazetę, jeszcze inni przechadzają się po pomieszczeniu. Ze zdumieniem odkrywam, iż znowu przypisuję twarze do historii. Prowadząc synka za rękę, zastanawiam się, co kryje twarz kobiety w dużych okularach lub jakie życie wiódł do tej pory, niewysoki mężczyzna z książką w dłoni. Ze świata fantazji wyrywa mnie płacz małego. Pomimo tego, że przespał całą podróż, czuje się zmęczony. Marzy mu się własne łóżko, co akurat rozumiem, bo pragnę tego samego. W zasadzie ledwo kontaktuję i jedyną rzeczą, jaka może postawić mnie teraz na nogi, jest kawa, ale jak na złość nigdzie nie mogę jej znaleźć.
            - Tata – moje uszy ponownie dobiega płaczliwy głos chłopca – chcę spać!
            - Poczekaj jeszcze chwilę – tłumaczę mu – musimy odebrać nasze bagaże.
Maks nie jest zadowolony z faktu, że musi czekać, ale nie mogę zrobić nic innego. Gdybym nie odebrał naszych toreb, rano brakowałoby podstawowych kosmetyków, ubrań małego i moich rzeczy do treningu. Słowem: byłbym w liściach. Po długiej chwili oczekiwania nadeszła moja kolej. Kobieta w średnim wieku kładzie na blacie torby, prosząc o potwierdzenie odbioru. Kiedy składam podpis w odpowiednim miejscu, zabieram naszą własność. Na szczęście mogę pociągnąć za sobą tę ogromną walizkę, bo inaczej nie byłbym w stanie dotransportować jej na postój taksówek. Zwłaszcza, że Maksowi wyraźnie kleją się już oczy i postanawiam wziąć go na ręce, by nie musiał pokonywać dodatkowych metrów na swoich krótkich nóżkach. Z ogromnym trudem chodził za mną po opuszczeniu samolotu i widać było, jak siły opuszczają go z każdą minutą. Na szczęście szybko udaje mi się odnaleźć postój, na którym stoją jeszcze kierowcy oczekujący na kurs.
            - Centrum Olsztyna – mówię, podchodząc do jednego z nich – jak najszybciej.
            - Należy się podwójna opłata – odpowiada, zajmując miejsce za kółkiem.

###
           
            Nie mija nawet godzina, kiedy taksówka mknie ulicami centrum. Za oknem taksówki widać już wystawy najróżniejszych sklepów. Również nieliczni przechodnie raz po raz mkną chodnikiem w tylko sobie znanym kierunku. Nim się obejrzę, kierowca zatrzymuje samochód przed blokiem, którego adres mu wskazałem. Nieco ociężały biorę synka na ręce, po czym wysiadam. Taksówkarz łaskawie wyjmuje zawartość bagażnika i ustawia nasze torby przed wejściem do klatki schodowej, w której stronę właśnie zmierzam. Zajęty sobą i synem, nie zauważam, że po samochodzie nie ma już śladu. I dobrze. Bo chcę być teraz sam, to znaczy z Maksem. Bardzo chciałbym wnieść to wszystko na górę, ale nie jestem w stanie. Niestety nie uniosę tych walizek i Maksa. Dlatego jestem zmuszony go obudzić.
            - Maks – mówię do niego niemalże szeptem – wstawaj.
            - Nie chcę! – mały odpowiada przez łzy.
            - Wejdziesz tylko po schodach – tłumaczę cierpliwie – a tata weźmie bagaże.
            - No dobra – daje się słyszeć ciche westchnienie malca.
Poniekąd czuję się winny, że nie pozwalam mu spać, kiedy tego potrzebuje, jednakże nie chcę zostawiać naszych rzeczy na pastwę jakiś małolatów, które włóczą się po nocach. W dodatku zawartość jednej z toreb stanowi laptop i nie mam ochoty pozbywać się go w głupi sposób.  Chociaż Maksowi jest ciężko, posłusznie drepcze po kamiennych schodkach. Widzę, ile siły musi włożyć, aby dojść na trzecie piętro wieżowca. Także mnie zajmuje to sporo czasu, jednak udaje się i przede mną wyrastają drzwi naszego nowego azylu.


###

         Kiedy tylko udaje mi się otworzyć drzwi mieszkania, Maks wpada do jego wnętrza z prędkością światła. Widzę, jak mimo ogromnego zmęczenia, cieszy się, że nasza tułaczka dobiegła końca. Posłusznie siada na niskiej szafce, by zdjąć buciki. Czym prędzej zrzuca ze stópek kolorowe trampki, które z cichym łoskotem spadają na podłogę. Ja, zbyt zajęty wnoszeniem bagażu w głąb lokum, zapominam, że mały wciąż jest w przedpokoju. Dociera to do mnie dopiero wtedy, gdy o ściany obija się przerażająca cisza. Wystraszony zaczynam rozglądać się po wszystkich pomieszczeniach, aż w końcu kieruję się ku drzwiom wyjściowym, gdzie na szafce siedzi mały. Jego główka jest już zwieszona na ramieniu, a oddech wydaje się unormowany, co wskazuje na jego sen. Odetchnąwszy z ulgą, biorę go na ręce, po czym idę do urządzonego pokoju malca. Z największą czułością, na jaką mnie stać, układam chłopca w łóżku, po czym okrywam kołdrą. Spędzam przy nim jeszcze kilka minut, a gdy jest już sporo po północy, kieruję się do siebie i tak, jak stoję zmęczony padam na łóżko.


###


         Płytki sen, w jaki udało mi się zapaść zostaje nagle przerwany. Zdezorientowany zrywam się na równe nogi i, patrząc na zegar, nie potrafię sobie przypomnieć, gdzie jestem. Wydarzenia minionego wieczoru docierają do mnie w momencie, gdy słyszę, dobiegający z sąsiedniego pomieszczenia, płacz mojego synka. Z prędkością światła biegnę do jego pokoju i natychmiast zajmuję sobie miejsce na jego łóżku. Chłopiec  od razu wdrapuje mi się na kolana i układa główkę na mojej klatce piersiowej.
            - Maks, co się stało? – pytam, kiedy małemu udaje się uspokoić.
            - Bo… bo… boję się – duka, ocierając łzy.
            - Nie ma czego się bać – mówię kojącym głosem.
            - Ale… - jego głos nadal drży – kosmici mnie zabiorą i nie będziemy razem.
            - Na pewno śniło ci się coś złego – uspokajam synka.
            - Chyba tak… - Maks pociąga nosem, wciąż się do mnie tuląc.
Na te słowa uśmiecham się nikle, po czym otulam małego jego ulubionym kocykiem. Pozwalam, aby dalej wtulał się we mnę, bo wiem, że dzięki temu strach mojego synka jest dużo mniejszy. Gasząc lampkę na małym stoliku, kieruję się w drogę powrotną. Układam synka w swoim dużym łóżku, a sam kładę się obok, wciąż tuląc do piersi jego główkę. Kiedy tylko czuję miękkość poduszki, zasypiam, wiedząc, że małemu nic się nie stanie.


###


            Za chwilę kogoś uduszę! Jak tak można budzić człowieka w środku nocy jakimiś brzdękami?! To jest nie dopuszczalne! Powtarzam: niedopuszczalne! Jednak moja złość bardzo szybko się ulatnia, gdy widzę obok siebie syna. Przecieram zaspane oczy, patrząc jednocześnie na elektroniczny zegar, który stoi na niedużej komodzie. Jest prawie południe. A to oznacza tylko jedno: zaspałem na trening! Dopiero co zakontraktowano mnie w klubie, a ja już nie potrafię stawić się na czas. Nie czekając dłużej, budzę Maksa, po czym podaję mu ubranka, które musi włożyć. Chłopiec niechętnie podnosi się z miękkiego materaca i bierze w rączki białą koszulkę z nadrukowanymi samochodzikami.
            - Maks, pospiesz się! – ponaglam małego, upychając w torbie ostatnie rzeczy.
            - Ale, tato… - chłopiec próbuje zaprotestować.
            - No już, myj zęby – mówię – zaraz wychodzimy!
Trzylatek bez słowa kieruje swoje kroki do łazienki. Bez przeszkód odnajduje pastę do zębów oraz szczoteczkę, z której bardzo szybko robi użytek. Nie mijają dwie minuty, a już jesteśmy gotowi do wyjścia. Chłopiec zabiera jeszcze ulubioną maskotkę i już możemy iść. Zamykam drzwi naszego lokum, by w chwilę po tym odpalić samochód, którym ruszamy w stronę olsztyńskiej Uranii.


###

Z przyjemnością witam wszystkich w kolejną sobotę!
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba.
Pierwsza notka jest jednocześnie ostatnią, o której informuję wszystkich,
dlatego proszę o wpisanie się w zakładkę "Informowani".
Zapraszam wszystkich na fanpage bloga na facebooku.
Może jakieś pytania?

sobota, 5 stycznia 2013

Prolog


Berlin 2009  rok

            Wychodząc z hali, idę ulicami niemieckiego miasta. Obserwuję biegnących przed siebie ludzi, myśląc co może kryć się za ich twarzami. Wymyślam różne historie, które pozwalają odprężyć się po ciężkim treningu. Nim zdążę się obejrzeć, docieram pod apartamentowiec, w którym mieści się moje mieszkanie. Uśmiechając się do samego siebie, wbiegam po schodach. Czym prędzej otwieram drzwi lokum, rzucając torbę obok wbudowanej w ścianę szafy. Mój dobry nastrój znika tak szybko, jak się pojawił. Od progu słyszę płacz dziecka, który dobiega z sypialni. Podświadomie czuję, iż wydarzyło się coś złego. W gruncie rzeczy nie mylę się. Kiedy tylko przekraczam próg pomieszczenia, moim oczom ukazuje się przerażający widok: Katherina siedzi oparta o ścianę. W łóżeczku leży płaczący Maks, lecz ona wcale się nie przejmuje. Na jej ramieniu, zaciśnięty jest skórzany pasek, który pomaga uwidaczniać się krwistym żyłom. W jej drugiej dłoni trzyma napełnioną, brunatnym płynem, strzykawkę. Czym prędzej podbiegam, wyrywając z jej dłoni „narzędzie”. Moja dziewczyna wydaje się być przebudzona z dziwnego letargu. Zupełnie niepostrzeżenie podrywa się, chcąc odebrać mi swoją własność. Ja jednak nie daję za wygraną. Rzucam strzykawką o podłogę, rozdeptując. W jej oczach czai się mord. Rzuca się w moją stronę, z zamiarem zadania ciosów. Jestem jednak silniejszy. Łapię ją za nadgarstki, unieruchamiając na chwilę w miejscu.
            - Puść mnie! – Krzyczy, co jeszcze bardziej wzmaga płacz małego.
            - Puszczę, jak się uspokoisz! – odpowiadam w podobnym tonie.
            - Wiesz, jesteś zwykłym idiotą – patrząc w oczy, cedzi słowa przez zęby.
Nie mam pojęcia, co odpowiedzieć. To nawet lepiej. Nie chcę wdawać się w kolejne potyczki słowne, bo to i tak nic nie pomoże. Wręcz przeciwnie. Będzie jeszcze gorzej. Pomijam fakt, że Katherina jest w zasadzie nieobliczalna. Boję się, że zrobi coś naszemu synkowi, dlatego też pozwalam jej wyciągnąć walizkę i opuścić mieszkanie. Ze zdumieniem odkrywam, iż wcale nie zależy mi na narkomance, która przed chwilą mnie rzuciła. Nasz związek i tak nie miał już żadnych perspektyw.
            - I żebym cię tu więcej nie widział! – krzyczę, zamykając za nią drzwi.
W chwilę później wracam do wnętrza mieszkania i staram się utulić synka do snu. Nie jest to łatwe, ale udaje się. Gdy Maks zasypia, w mojej głowie rodzi się jedna myśl: „Opuszczę Berlin i zacznę nowe życie. Bez niej.”


###

Witam wszystkich na moim nowym blogu! 
Mam nadzieję, że opowiadanie Wam się spodoba i chętnie będziecie je czytać.
Jeśli ktoś chciałby otrzymywać informacje, proszony jest o
wpis do zakładki znajdującej się w Menu bloga.
Zapraszam również na fanpage opowiadania na facebooku.
Do napisania za tydzień! :)
Jakieś pytania?