sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział 23

Tata i wujek nie idą na trening. Zadzwonili do pana trenera i poprosili go o wolne. Na początku ich szef nie chciał się zgodzić, ale jak wujek skłamał, że musi jechać ze swoim synem do szpitala, w końcu uległ. Potem wujek robi mi jeszcze jeden kubek kakao i razem oglądamy moją ulubioną bajkę. Chociaż tata z wujkiem są już dorośli, to nie przeszkadza im włączona w telewizji śmieszna kreskówka. Razem śmiejemy się i próbujemy przewidzieć, co wydarzy się dalej. Dopiero, gdy zbliża się pora obiadu, razem z tatą idziemy do domku. W drodze tatuś stara się wytłumaczyć mi, że nie mogę uciekać:
            - Maks, na przyszłość nie wolno uciekać – mówi do mnie tata.
            - Dobrze tatusiu – odpowiadam troszkę smutno – będę pamiętał.
            - Bardzo się o ciebie martwiłem – dodaje tatuś.
            - Przepraszam – szepczę cichutko – po prostu bardzo się bałem.
Tata nic już nie mówi. Zamiast nadal po mnie krzyczeć i mówić, że bardzo źle zrobiłem, on po prostu mnie przytula. Obejmuje mnie swoimi dużymi ramionami, a potem cicho nuci moją ulubioną niemiecką kołysankę. Tę samą, którą śpiewa mi zawsze. Tak więc kładę główkę na jego ramieniu i zamykam oczka. Cichutko słucham kolejnych wersów króciutkiej piosenki. Z czasem słyszę coraz mniej i mniej… Zasypiam.


###


            Wędruję ulicami dużego miasta. Malutki chłopiec, którego nikt nie zauważa. Bardzo chcę, żeby ktoś zwrócił na mnie swoją uwagę, ale dorośli spieszą się do pracy i na zakupy… a ja nadal chodzę. Chociaż jestem już bardzo mocno zmęczony, nie mogę odszukać drogi do domku. I nagle na mojej drodze zjawia się niania. Ze złym wyrazem twarzy wybiega mi naprzeciw. Łapie mnie i chociaż się wyrywam, ona nie zamierz puścić. Wręcz przeciwnie. Trzyma mnie bardzo mocno, a do tego śmieje się jakoś tak… dziwnie.
            - Puść mnie! – krzyczę wystraszony.
            - Teraz puść mnie! – Ada nadal się śmieje – a trzeba było skarżyć tacie?
Po tych słowach niania daje mi następnego klapsa i jeszcze jednego… bije mnie, aż moja pupa robi się czerwona od zadawanych uderzeń. Każde kolejne uderzenie boli coraz mocniej, a moje malutkie i kruche ciałko puchnie. Zbiera mi się na płacz, a po policzkach spływają mi pierwsze łzy. Czuję, że z mojej malutkiej krtani wydobywa się niepohamowany krzyk.
            - Aaaaaała!!!
            - Maks, co się dzieje?! – w progu pokoju stoi zaspany tato.
            - Ona znów mnie bije – płaczę w rączkę mojego misia – i to boli!
            - Ale nikt cię nie bije – tata siada na moim łóżeczku.
Nie czekając długo, wdrapuję się na jego kolana. Znowu kładę główkę na jego ramieniu i przytulam misia. Chociaż już od dawna tego nie robiłem, wkładam do buzi kciuk i zaczynam go ssać. Wyglądam jak maleńki dzidziuś, który zgubił gdzieś swój smoczek. Jednak tacie to nie przeszkadza. Wciąż kołysze mnie w swoich ramionach. Czuję się w nich tak bezpiecznie, jak nigdzie indziej. Jednak jest środek nocy i tatuś również ziewa ze zmęczenia. Chciałby się już położyć, a zamiast tego siedzi tutaj przy mnie. Wiem, że dla niego to nie jest przykry obowiązek a prawdziwa przyjemność. Ale jutro ma przecież trening i jak nie przyjdzie to pan trener będzie krzyczał. Próbuję mu o tym powiedzieć, ale tata nie słyszy. A ja nie chcę już krzyczeć. Wystarczy, że krzyczałem we śnie, gdy Ada mnie biła.
            - Tatuś, mogę spać dzisiaj u ciebie? – pytam nieco głośnej.
            - A, tak, tak – tata zostaje wyrwany z dziwnego zamyślenia – chodź.
Tata bierze mnie za rączkę i razem pokonujemy te kilka metrów do jego sypialni. Od razu przytulam się do taty, który przykrywa mnie kołdrą po same uszy. Znowu przytulam do siebie Huberta, a potem próbuję zasnąć. Jednak sen długo nie chce przyjść. Wystraszony zastanawiam się, czy Ada nie będzie dla mnie jeszcze gorsza niż do tej pory. Może będzie mnie biła jeszcze mocniej albo na dłużej zamykała w łazience? Może będzie mi gotowała jakieś ohydne papki, których w ogóle nie da się zjeść? Aż wzdrygam się na samą myśl o tym, co może mi jeszcze zrobić moja opiekunka. Po policzku znowu płyną pojedyncze łezki. Mam szczerą chęć się rozpłakać, ale będę silny i tego nie zrobię. W przeciwnym razie znowu obudziłbym tatusia, czego naprawdę nie chcę teraz robić. On ma jutro trening i musi się wyspać. Ja też staram się zasnąć. Zaczynam więc liczyć owieczki. Udaje mi się dojść do jakiś pięciuset, a potem zasypiam. Na szczęście tej nocy nie śni mi się nic złego.


###


           
            Punktualnie o godzinie siódmej budzik daje mi sygnał do wstawania. Niechętnie zwlekam się z mojego wygodnego łóżka, po czym pędzę się ogarnąć. Wcale nie chce mi się jechać na mecz do Gdańska, jednak jeśli nie pojawię się przed halą o wyznaczonej godzinie, Panas mnie po prostu zabije! Tak… Sam zaczynam kręcić na siebie bicz. Ale dobra, koniec tego smęcenia! Uśmiecham się do siebie, po czym wracam do sypialni, gdzie pakuję swój zwyczajny ekwipunek niezbędny do wyjazdu w jakąkolwiek trasę. Jednak to jeszcze nie koniec pakowania. Do Gdańska postanawiam zabrać ze sobą synka, któremu postanawiam zrobić małą niespodziankę. W tym właśnie celu idę do jego pokoju. Wyjmuję z szafy torbę i wrzucam do niej potrzebne ubranka. Nie zapominam wcisnąć do niej także miśka, bez którego mój maluszek nie wyobraża sobie żadnego dalszego wyjazdu. Spakowanie Maksa zajmuje mi zaledwie kilka minut. Dla pewności sprawdzam, czy czegoś nie zapomniałem. Kiedy mam murowaną pewność, że wszystko jest na swoim miejscu, podchodzę do łóżeczka mojego Maksa, żeby go obudzić. Początkowo chłopiec nic sobie nie robi z moich poszturchiwań, więc siadam i spokojnie staram się wyrwać go ze snu.
            - Maks – szepczę – Maks, wstawaj.
            - Ale muszę, tatusiu? – pyta zaspany chłopiec.
            - Tak – uśmiecham się szeroko – bo mam dla ciebie niespodziankę.
Dwa razy nie muszę mu powtarzać. Maks czym prędzej zwleka się z łóżka i prosi, żebym dał mu ubranka, które ma dzisiaj na siebie włożyć. Wyjmuję więc z szuflad komody wszystko, co jest potrzebne mojemu synkowi, a później układam rzeczy na jego łóżku. To pierwszy raz, kiedy mały sam się ubiera i nie prosi o pomoc. Potrafi nawet samodzielnie włożyć kurtkę, czapkę i buciki, z czego jestem bardzo dumny. Kiedy mały stoi przede mną gotowy do wyjścia, po raz kolejny tego dnia się uśmiecham. Pozwalam Maksowi wyjść na korytarz, na który  i ja wychodzę po krótkiej chwili. Jak zawsze kilkakrotnie sprawdzam, czy na pewno dobrze zamknąłem wszystkie zamki i już możemy schodzić.
            - Tata, powiesz mi, co to za niespodzianka? – kiedy odpalam silnik, Maks zadaje to pytanie.
            - Zobaczysz – uśmiecham się szelmowsko.
            -  A nie powiesz mi?
            - Wtedy nie będzie niespodzianki – odpowiadam spokojnie.
            - No dobrze, zaczekam – uznaje uśmiechnięty Maks – to co, ruszamy?
Rzucam synowi pełne uśmiechu i radości spojrzenie, a potem wycofuję samochód. Szybko obieram właściwy kierunek, a później ruszam. Pustymi ulicami mknę w stronię swojego miejsca pracy. Jako, że ruch nie jest duży, udaje nam się dojechać bardzo szybko.
            - Jesteśmy na miejscu! – mówię do synka, po czym pomagam mu wysiąść.


###


            Kiedy wysiadamy z samochodu, widzę, że przed halą stoi duży autokar. Wsiadają do niego wszyscy koledzy taty z drużyny i nawet pan trener! Gdzie oni jadą? – przez moją główkę przemyka króciutka myśl. Może na jakąś wycieczkę? Albo na niespodziewany trening? Nie wiem, po co oni się tam ładują. Jednak bardzo szybko pojawia się obok mnie tata, którego mogę o to zapytać. Wykorzystuję więc pierwszą okazję, która mi się przytrafia:
            - Tato, gdzie oni jadą? – pytam zaciekawiony.
            - Jadą na mecz do Gdańska, a my do nich dołączamy – odpowiada tatuś.
            - Naprawdę?! – nie mogę uwierzyć w to, co mówi tata – jedziemy na mecz do innego miasta?!
            - Właśnie tak – tata się do mnie uśmiecha – ale musimy się pospieszyć, bo odjadą bez nas.
Tata zabiera nasze torby i idziemy w stronę dużego autobusu. Od razu oddajemy panu kierowcy nasz bagaż, po czym wsiadamy do środka. Są już wszyscy, wujek Piotrek też. Tata zajmuje miejsce obok niego i szybko zaczynają o czymś rozmawiać. To właśnie dlatego ja mam trochę czasu, żeby rozejrzeć się po autobusie. Na samym końcu siedzi ten nabzdyczony ważniak. Zaraz, zaraz… Jak on się nazywał? Aaa… Hain! – przypominam sobie. A więc ten nabzdyczony ważniak Hain siedzi na samym końcu naszego autobusu. Od razu mnie zauważa i już ostrzy sobie język, żeby zacząć mi dokuczać. Ale dzisiaj mu nie pozwolę!
            - Terefere potworze! – krzyczę, a potem dmucham w język, który zwinąłem w trąbkę.
Chwilę później zauważam, że ten osioł robi się czerwony jak burak i nie wie, co ma powiedzieć. Widocznie nie spodziewał się, że też mu zacznę dokuczać. Może nie powinienem tego robić, ale jak on wymyślał mi różne nieładne ksywki, to mogło być? Pomyślałem sobie, że teraz mogę mu się odpłacić. To właśnie dlatego cały czas dmucham w moją trąbkę i wymyślam mu różne ksywki. Niektórzy siatkarze z uwagą słuchają naszej „rozmowy”.
            - No to przestaniesz mi dokuczać, czy nie, ty patafianie?! – krzyczę na cały bus.
            - No dobra, ty przebrzydły blondasie – kapituluje.
            - Brawo, mały! – jeden z siatkarzy przybija mi piątkę.
Inni też chwalą mnie za to, że potrafiłem napyskować temu pingwinowi. Cała sytuacja wprowadza wśród drużyny bardzo przyjemną atmosferę. Wszyscy koledzy taty zapraszają mnie, żebym na chwilę z nimi usiadł i częstują słodyczami. Opowiadają też różne zabawne historie, które przydarzyły im się w różnych klubach. Nawet nie zauważam, jak szybko mija czas i zbliżamy się do celu. Kilka kilometrów przed tym całym Gdańskiem robię się zmęczony i śpiący. Dziękuję wszystkim za różne opowiadania, a także słodkości, po czym wracam do tatusia.

            - Śpiący jestem – oznajmiam i układam się na jego kolankach.

sobota, 17 sierpnia 2013

Rozdział 22

Kiedy przygotowuję się do wyjścia na poranny trening, słyszę dźwięk dzwonka do drzwi. Jest ostry i natarczywy. Chociaż wcale nie mam ochoty, kieruję się w stronę korytarza. Wielkie jest moje zdziwienie, kiedy na klatce schodowej widzę Adę. U opiekunki nie ma ani śladu jej dotychczasowej choroby, co podsuwa mi myśl, że ona wcale chora nie była. Jednak to dobrze, że w końcu się pojawiła. Wreszcie mam okazję do dawno zaplanowanej rozmowy z nianią. Tak. Tę, którą obiecałem jakiś czas temu Maksowi. Zapraszam więc opiekunkę do salonu, gdzie gestem wskazuję jej miejsce na sofie. Sam natomiast siadam w fotelu obok. Milczymy przez chwilę, gdyż układam sobie w głowie, jak zacząć. Nic jednak nie przychodzi mi na myśl.
            -  Musimy porozmawiać – mówię po kilku minutach.
            - Co masz na myśli? – Ada udaje, że nie wie, o co chodzi.
            - Wiesz dobrze, co – jestem nieugięty – Maks powiedział mi, że go bijesz.
            - Ależ skąd?! – opiekunka próbuje się bronić.
Lecz gdy to mówi, nie patrzy mi prosto w oczy. Jej spojrzenie ucieka gdzieś w bok, a dłonie zaczynają drżeć, gdyż dziewczyna niemiłosiernie je wykręca. Jestem pewien, że dziewczyna nie jest ze mną szczera.
            - Może byś nie kłamała? – pytam podejrzliwie.
            - Kiedy ja nie kłamię! – przybiera nieprzyjemny ton.
            - To może wytłumaczysz mi, co to jest? – rzucam przed nią rysunki syna.
Ada ogląda je w milczeniu, jak gdyby nic nie rozumiejąc. Wertuje kartki, na których brzydka postać bije małego chłopca. Na początku Maks nie chciał się przyznać, że to on jest na rysunkach. Jednakże, gdy rysował ich coraz więcej, ciężko było mu ukryć prawdę. W końcu wyznał z płaczem całą prawdę. Nie tylko o tym, jak był zamykany w łazience. Powiedział mi także, iż opiekunka nie chciała go przebierać, gdy jego pieluchy były mokre, a w dodatku zmuszała go do jedzenia, kiedy miał już dosyć. Konfrontuję Adę z tym wszystkim, lecz ona nadal wszystkiego się wypiera.
            - To bardzo ciekawe – do mojej wypowiedzi wkrada się sarkazm – jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby Maks kłamał!
            - A masz na to dowody?! – Ada podnosi głos.
            - Tak! – nie daję za wygraną – To, co mówi Maks, jest wystarczające!
            - Co może wiedzieć taki trzylatek?! – jej pytanie obija się echem.
Kłótnia, która wywiązała się między mną a Adą, coraz bardziej się zaostrza. Już nie mam ochoty ani chęci, żeby silić się na uśmiech, czy jakąkolwiek inną pozytywną reakcję. Zresztą, w jaki sposób, skoro wszystko się we mnie gotuje? W kolejnych minutach ostrej kłótni mam wrażenie, że niebawem wyjdę z siebie i stanę obok. Co za perfidna, obłudna żmija z tej Ady! Jak mogłem zatrudnić kogoś takiego, to ja nie wiem. Chętnie znalazłbym dla syna nową nianię, jednakże poszukiwania trwają. Jedno wiem na pewno: tym razem z całą pewnością przyjrzę się, kogo przyjmuję do pracy.
            - Jeśli w tej chwili się nie uspokoisz, to cię zwolnię! – staram się ją przekrzyczeć.
            - Dobrze, już dobrze – odpiera bez śladu zdenerwowania.
            - Aha, jeśli jeszcze raz podniesiesz rękę na małego to się o tym dowiem – mówię na zakończenie.
Opiekunka potulnie kiwa głową, po czym kieruje się do kuchni, żeby zrobić dla małego obiad. Ja już mam wyjść na trening, kiedy zauważam bardzo niepokojącą rzecz. Maks po prostu zniknął! Nie ma go!
            - Maks! – wołam – Maks, gdzie jesteś?!
            - Co się stało? – Ada wybiega z kuchni.
            - Mały zniknął! – krzyczę – idziemy go szukać!


###


            Właśnie bawię się w swoim pokoiku, kiedy przychodzi Ada. Tatuś wpuszcza ją do domku i razem idą do salonu. Słyszę, jak tato próbuję z nią porozmawiać, ale ona do niczego się nie przyznaje, a do tego kłamie. Po jakimś czasie ich rozmowa przeradza się w kłótnię. Ada krzyczy, tata też. Wiem, że mnie nie zauważą, dlatego postanawiam uciec. Szybciutko ubieram się i wychodzę na klatkę schodową. Tam od razu szybko zaczynam bieg i pędzę, pędzę przed siebie! Nawet nie zauważam, kiedy znajduję się przed blokiem wujka Piotrka. Zapłakany zaczynam zastanawiać się, czy na pewno mogę do niego iść? Chociaż z drugiej strony gdzie? Przecież nie pójdę do mamy, bo mieszka na innym osiedlu. A nikogo innego przecież tutaj nie mam. Nie chcę też biegać po parku, bo po prostu się boję. Dlatego właśnie idę do wujka. Nadal mam w oczkach łzy, które troszkę zamazują mi wszystko, co widzę. Nie bez trudu odszukuję właściwą klatkę schodową. Drzwi na szczęście są otwarte, dzięki czemu bez problemu wchodzę. Na całe szczęście wujek mieszka na parterze. Od razu wspinam się po schodach i pukam do drzwi.
            - Maks, co ty tu robisz? – w progu pojawia się wujek.
            - A… A… Ada strasznie kłóci się z tatą no i… - wyrzucam powolutku słowa – i… uciekłem.
            - Wejdź – wujek robi mi miejsce, żebym mógł wejść.
Siadam na szafce, żeby zdjąć buciki, a później czapeczkę oraz kurtkę. Potem wchodzę do kuchni, gdzie wujek szykuje dla mnie kakao. Po chwili stawia przede mną kubek z gorącym napojem, a sam zajmuje miejsce tuż obok.
            - Mały, wiesz, że muszę zadzwonić do twojego taty? – pyta.
            - A jak Ada przyjdzie z nim? – odpowiadam pytaniem – ja się jej boję!
            - Spokojnie – wujek się uśmiecha – ona ci nic nie zrobi.
Potem wujek wychodzi do pokoju, gdzie dzwoni do mojego taty. Wiem, że musi, ale nie chcę, żeby to robił. Tata będzie na mnie zły i boję się, że mnie zbije. A do tego Ada. Na pewno już się wydało, skąd tata wie, że daje mi kary, a czasami nawet klapsy. Teraz na pewno będzie męczyć mnie jeszcze bardziej. Wcale nie będę zaskoczony, że złamie mi drugą rączkę albo zrobi coś o wiele gorszego!
            - Załatwione – wujek klepie mnie po ramieniu – tata zaraz będzie.
            - Ale bez Ady? – pytam nie ufnie.
            - Bez – potwierdza wujek.
Czuję, jak z serduszka spada mi wielki kamień. Nie boję się już, co od razu widać po mojej buzi. Piję spokojnie kakao, a wujek opowiada mi różne historyjki. Już ma przejść do następnej, kiedy słyszymy pukanie. Wujek idzie otworzyć, ale nie wraca do mnie tak szybko. Zamiast niego do kuchni wbiega tatuś.
            - Maks, martwiłem się o ciebie! – krzyczy z ulgą.
Potem mnie przytula i wiem, że wcale nie zamierza mnie uderzyć lub dać kary.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Rozdział 21

- Maks, musimy się ubierać – mówi tatuś natychmiast po wejściu do pokoiku.
            - Ale jak to? – pytam smutno – gdzie idziemy?
            - Ściągnąć gips – słyszę w odpowiedzi.
            - Hurra! – krzyczę, przytulając tatę.
Jednak on bardzo szybko odstawia mnie na podłogę. Uśmiecha się jeszcze, po czym wyjmuje z szufladek kolejne ubrania. Pomaga założyć mi zarówno koszulkę, jak i resztę rzeczy. Mija zaledwie parę minut, a my już jesteśmy gotowi. Żeby nie tracić czasu, tata znosi mnie na rączkach do samochodu. Szybko zapina mnie w moim foteliku, a później jedziemy. Lubię siedzieć z przodu, obok taty. Oglądam wtedy przez dużą szybę, co się dzieje na drodze. Czasami obserwuję ludzi, jak w pośpiechu biegną ulicami miasta. Czasami widzę też dzieci, takie jak ja. Idą za rączkę z rodzicami i grymaszą albo biegną przed siebie. Robi mi się smutno, że nie mogę tak biegać, jak te dzieciaki. Ale nie mogę, zwyczajnie nie mogę. Skręcona kostka jeszcze trochę mnie boli, a uwięziona w gipsie rączka nie będzie od razu taka sprawna, jak wcześniej. Tęsknię za zabawą i bieganiem, dlatego mam nadzieję, że już niebawem będę bawił się z innymi dziećmi w moim wieku, bo jak na razie bardzo, ale to bardzo mi się nudzi.
            - Jesteśmy już na miejscu – mówi do mnie tata, po czym pomaga mi wysiąść.
Staram się iść o własnych siłach, ale kostka ciągle jeszcze boli i przychodzi mi to z trudem. Na szczęście tata zauważa to, dlatego bierze mnie na rączki. Od razu po wejściu do dużego budynku kierujemy się w stronę rejestracji. Tam tatuś umawia nas na wizytę, na którą niestety musimy zaczekać.
            Czekamy, czekamy i czekamy… po korytarzu cały czas chodzą ludzie. Jedni mają w gipsie rękę, inni nogę, dlatego muszą chodzić o kulach. Jeszcze inni nie mają żadnych złamań, ale muszą się źle czuć. W każdym bądź razie siedzenie tutaj jest takie nudne! Już wolałbym zostać w domku i oglądać bajkę albo budować coś z klocków. Jestem bardzo zły, że jeszcze tutaj siedzimy. Już mam powiedzieć tatusiowi, że chcę wracać, kiedy przychodzi nasza kolej. Tata znowu bierze mnie na ręce, by jak najszybciej wejść do gabinetu lekarza.
            - Dzień dobry, młody człowieku – wita mnie ten sam pan doktor, który badał mnie po wypadku – jak się czujesz?
            - Już dobrze – odpowiadam lekko zarumieniony.
            - To bardzo dobrze – pan doktor się do mnie uśmiecha, po czym podchodzi do stolika z narzędziami.
Z wielu błyszczących przedmiotów pan doktor wybiera coś podobnego do dużych nożyc. Ostrożnie rozcina gipsowy pancerz, a później zdejmuje go z mojej rączki, która zdążyła się zrosnąć. Lekarz ogląda ją jeszcze uważnie i bada. Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem i nie ma żadnych komplikacji.
            - Wygląda na to, że wszystko jest w porządku – pan doktor przerywa ciszę – ale konieczna będzie rehabilitacja.
Tata kiwa ze zrozumieniem głową. Pewnie nie spodziewał się, że będę musiał ćwiczyć moją łapkę, ale jako sportowiec wie, że takie zajęcia są konieczne, żeby rączka znowu „działała” tak, jak wcześniej. Chociaż wolałbym nie chodzić na rehabilitację, nie protestuję. Wiem, że tatuś nie zgodzi się na jej odwołanie, a zrobi to tylko dla mojego dobra.
            - Natomiast co do kostki – ciągnie lekarz – wystarczy przez jakiś czas zakładać chłopcu stabilizator.
Tata znowu przytakuje. Czekamy jeszcze, aż pan doktor wypisze dla mnie recepty i już możemy wyjść.
            - Hurra! – krzyczę, gdy jesteśmy na korytarzu – wreszcie zdjęli mi gips!
            - Też się cieszę – mówi tatuś – co powiesz na pizzę, bo zgłodniałem…
            - Tak, tak, tak! – wykrzykuję radośnie – kocham cię!
            - Ja ciebie też – tata całuje mnie w czoło, a potem idziemy do naszej ulubionej pizzerii.


###


** Katherina **


            Dzisiejszy ranek jest dla mnie niesamowitą katorgą. Zapas amfetaminy, który miałam, zdążył się już skończyć, a to oznacza tylko jedno: paskudny, nieopanowany głód! Ciężko jest mi wstać z kanapy, w moim niewielkim salonie. Tak samo ciężko jest mi ruszyć którąkolwiek kończyną. Poza tym czuję, że robi mi się nie dobrze, a do tego pęka mi głowa. Ratunku!- Krzyczę w myślach. Jak sobie z tym wszystkim poradzę? Zaczynam myśleć gorączkowo. Zaraz, zaraz… przecież równie dobrze mogę skontaktować się z Kamilem, a jak znam życie przyniesie mi na kreskę chociaż jedną, maleńką działkę… Tak nie wiele potrzeba mi do szczęścia… Nie myślę już logicznie. Nie myślę w ogóle. Zamiast tego, sięgam po leżący gdzieś w pościeli telefon. Bez wahania wybieram właściwy numer, a potem czekam na połączenie.
            - Kamil? – pytam ledwo słyszalnie – mógłbyś mi podrzucić działkę?
            - Kiedy? – dealer jest bardzo rzeczowy.
            - Najlepiej od razu – mówię, rozłączając się.
Nie mija pół godziny, a ja już słyszę dzwonek do drzwi. Nie mam siły, aby wstać i otworzyć. Jednak drzwi nie są zamknięte na klucz, dlatego mój gość sam się domyśla, iż może wejść. Już parę sekund później widzę w progu salonu znajomą twarz. Kamil siada w fotelu, natomiast w dłoni trzyma woreczek wypełniony białym proszkiem.
            - Kiedy spłacisz dług? – pyta niemal od razu.
            - Jak tylko uda mi się cokolwiek zarobić – odpieram.
Błagalnym wzrokiem wpatruję się w woreczek z amfetaminą. To jest to, czego potrzebuję.  Ten niepozorny proszek pozwoli mi zapomnieć o bólu, dzięki temu odzyskam dobre samopoczucie. Jednakże mój stały dostawca nie zamierza mi dać narkotyku, dopóki nie umówię się z nim na konkretny termin. Jednak nie wiem, jak potoczy się moja praca. Czy będę miała wystarczająco dużo klientów, aby oddać dług? Tego niestety też nie wiedziałam. Za to wpadł mi do głowy pewien pomysł.
            - Wiesz, co? – patrzę na niego dosyć zalotnie – zapłacę ci od razu.
            - Co chcesz przez to powiedzieć? – Kamil jest wyraźnie zdezorientowany.
            - Właśnie to – składam na jego ustach namiętny pocałunek.
Chłopak od razu zrozumiał, co chcę mu powiedzieć. Od razu podał mi wspomniany towar, dodatkowo pomógł mi go zaaplikować. Do tego celu przynoszę z sypialni czystą strzykawkę, jak również pasek, który noszę w spodniach. Już w kilka minut później jest po wszystkim. Odzyskuję siły, dlatego też bez przeszkód mogę przejść do rzeczy, a co za tym idzie, od razu spłacić dług wobec niego.


###


            - Byłaś świetna – słyszę z ust dealera komplement.
            - To moja praca uśmiecham się kokieteryjnie.
Kamil już nie odpowiada. Zamiast tego, zostawia mi dodatkowe dwa woreczki z amfetaminą. Czego, jak czego, ale dodatkowej porcji prochów się nie spodziewałam. No cóż, lepiej dla mnie, że nie będę musiała żebrać od dziewczyn w pracy, albo od Kamila na kreskę. Tak to później jest. Nie zapłacę raz, drugi i kolejny, co będzie równoznaczne z odcięciem dostawy w momencie, gdy tego potrzebuję. Na to jednak nie mogę sobie pozwolić. Lecz teraz nie chcę myśleć o tym, w co udało mi się wyposażyć. Odpycham od siebie nieprzyjemne myśli i kieruję się do sypialni. Z szafy wyjmuję kolejne z najbardziej wyzywających ubrań, jakie udało mi się kupić. Makijaż, który robię jest równie wyzywający jak strój.
            - No i tak jest ok – mówię sama do siebie, wkładając do torebki jeszcze strzykawkę i igłę.
W chwilę później schodzę przed blok, gdzie na parkingu stoi mój samochód. Sadowię się za kierownicą, by w kolejnych sekundach odpalić silnik. No cóż… wieczór w pracy czas zacząć!

###

Mam nadzieję, że wybaczycie mi to opóźnienie spowodowane
brakiem weny twórczej.. Rozdział z dedykacją dla
Caroline w podziękowaniu za 300 komentarz :)
No cóż, jak zwykle życzę miłej lektury i do napisania niebawem!:)

sobota, 3 sierpnia 2013

Rozdział 20

** Katherina **


Nie jest mi łatwo rozmawiać na ten temat z Lukasem. Wiem, że mój były facet mnie nie cierpi i w gruncie rzeczy, wcale mu się nie dziwię. Skrzywdziłam zarówno jego, jak i naszego synka, ale muszę. Naprawdę muszę to zrobić. W przeciwnym razie będę mogła wrócić do Niemiec lub zamieszkać pod mostem, co jest najgorszym ze wszystkich możliwych pomysłów. 
- O czym chciałaś rozmawiać? – Lukas przerywa panującą w pomieszczeniu ciszę. - Ja… ja… - język grzęźnie  mi w gardle – ja właściwie mam prośbę.
- Jaką? – atakujący unosi do góry jedną z brwi.
- Szukam pracy… - te słowa wypowiadam z trudem – i chciałam cię prosić, żebyś do tego czasu pożyczył mi parę złotych. 
- No tak! – siatkarz podnosi głos- mogłem się tego spodziewać!
Atmosfera w pomieszczeniu zwanym kuchnią robi się bardzo gęsta, a między nami panuje nieprzyjemne milczenie. Nie mam odwagi go przerwać, chociaż i tak powinnam doprowadzić do końca to, co zaczęłam.
- To jak, mogę na ciebie liczyć? – pytam bardzo cicho. 
- Niech będzie – odpiera zrezygnowany, wyjmując z portfela kilka banknotów o najwyższym nominale – masz miesiąc na spłatę pożyczki – dodaje, idąc do Maksa.


###


Wczesnym wieczorem Maks i Lukas opuszczają moje nie duże mieszkanie. Kiedy jeszcze spędzaliśmy czas razem, wpadł mi do głowy pewien pomysł. Tak mocno zakorzenia się w mojej głowie, że postanawiam go wykorzystać. Tak więc, gdy tylko zamykam za nimi drzwi, wskakuję w swoje najładniejsze ubrania. Wykonuję prowokujący makijaż, po czym zabieram kluczyki do samochodu z zamiarem wyjścia na małe zakupy. Za pieniądze, które pożyczył mi były facet, kupuję najbardziej wyzywające rzeczy, jakie znajdują się w tym butiku. Tak. Teraz jestem z siebie zadowolona. W oka mgnieniu przygotowuję się do wyjścia, a potem kieruję swoje kroki na róg najbardziej ruchliwej ulicy, gdzie czekam na pierwszych klientów. 
- Cześć, mała – na krawężniku zatrzymuje się sportowy samochód – znajdziesz dla mnie kilka minut?
- Ależ oczywiście – uśmiecham się słodko, po czym udaję z klientem do jego domu.


###


Popołudniowy trening zbliża się wielkimi krokami. Już mam wyjść, kiedy nagle w mojej kieszeni odzywa się dźwięk komórki. Nie jestem zadowolony, że ktoś mi teraz przeszkadza, ale odbieram. Jak się okazuje, to Ada, która dopiero teraz raczy mnie poinformować, iż złapała jakąś paskudną grypę, a co za tym idzie, nie może pojawić się w pracy.
- Nie mogłaś zadzwonić wcześniej? – pytam nieźle poirytowany – teraz nie mam z kim zostawić dziecka.
- Niestety nie mogłam – odpiera, kaszląc – dopiero co wróciłam od lekarza.
- Dobrze, w takim razie daj znać, jak tylko wrócisz do zdrowia – mówię, po czym od razu się rozłączam.
Na całe szczęście do treningu zostało mi jeszcze trochę czasu. Nie zwlekając, wchodzę z powrotem do mieszkania i ubieram śpiącego synka. Chłopiec nie budzi się nawet na chwilę, ale dla mnie to lepiej, gdyż udaje mi się uniknąć zbędnych pytań, dlaczego znów zabieram go do pracy. W ciągu pięciu minut jesteśmy przy moim samochodzie. Z Maksem na rękach wrzucam torbę do bagażnika, po czym układam wciąż śpiącego malca w jego foteliku. Nim ruszam, podaję mu jeszcze ulubioną maskotkę i dopiero wtedy mknę w stronę olsztyńskiej Uranii.
- Wiecie może, co się dzieje z Divisem? – pyta zdezorientowany Żurek.
- Nie mam pojęcia… - odpowiada zamyślony Gruszka – nic mi nie mówił, że go nie będzie.
- Hmm… dziwne… - do rozmowy włącza się Sobala.
- Ej, chłopaki – razem z synem wchodzę do szatni – co wy tak smęcicie?
- Nie ma cię na czas, więc sądziliśmy, że wziąłeś urlop – tłumaczy się Michał.
- Ależ skąd – z uśmiechem stawiam zaspanego chłopca na podłogę.
Dalsza część treningu przebiega nam zupełnie spokojnie. Hain jako kontuzjowany w ogóle nie pojawił się na hali, więc atmosfera jest o wiele lepsza. Także Maksowi dopisuje humor. Kiedy chłopiec dowiedział się, że Ada nie przyjdzie do pracy, jakby odżył. Jest to kolejna sytuacja, która daje mi do myślenia. Mi też nie podoba się jej zachowanie, ale kto zajmie się małym zamiast Staszewskiej? Kto będzie odpowiednim towarzystwem dla małego? No przecież nie zostawię go pod opieką swojej byłej, która sama nie potrafi się utrzymać. 
Kiedy tak sobie rozmyślam podczas rozgrzewki końcowej, podchodzi do mnie najlepszy kumpel, z którym nie widziałem się już od dawna. Kontuzja Maksa wykluczyła moją osobę z życia towarzyskiego zespołu, a także z niektórych treningów. Jednak ból zarówno w rączce, jak i kostce malca powoli ustępuje. Zresztą niebawem gips zostanie ściągnięty, a Maks wróci do pełni sił.
- Tato, a zaprosimy do nas wujka z chłopakami? – podbiega do mnie znudzony Maks.


###


Razem z tatusiem zapraszamy do nas wujka, ale ten niestety nie może przyjść. Mówi, że dzisiaj ciocia wraca z ważnej delegacji i musi pójść do jej pracy, żeby ją odebrać. Robi mi się z tego powodu przykro, ale wujek obiecuje, że jak tylko wyzdrowieję, zabierze mnie razem z chłopakami do figloraju, a potem pójdziemy na pizzę. Mmm… tak dawno jej nie jadłem, że mam na nią ochotę już teraz. Niestety, tatuś jest zmęczony i nie chce mu się dzisiaj gotować.
- Maks, powiesz mi jedną rzecz? – tatuś pyta po wejściu do domku.
- Tak? – jestem ciekaw, o czym będziemy rozmawiać.
- Powiedz mi, czy Ada cię bije? 
- Yyy… nie, tatusiu – odpieram patrząc na niego.
- Na pewno? – tata jest bardzo podejrzliwy.
- No dobrze – mówię po kilku minutach ciszy – kiedy jestem niegrzeczny to daje mi klapsa, ale tylko wtedy! 
Tatuś na chwilę się zamyśla. Wygląda tak, jakby układał sobie w główce listę pytań, które chce mi zadać. A ja się boję… naprawdę się boję. Nie mogę mu przecież powiedzieć, że wiele razy niania zamknęła mnie za karę w łazience, uderzyła, gdy nie chciałem zjeść obiadku, a w końcu, że zepchnęła mnie ze schodów i to przez nią mam rączkę w gipsie.
- Dobrze… - tatuś w końcu się odzywa – jak tylko Ada wróci to z nią porozmawiam, żeby cię więcej nie biła – i tak muszę z nią porozmawiać…
- I już więcej nie da mi klapsa? – pytam z nadzieją w głosie.
- Jak tylko spróbuje, to od razu ją zwolnię – obiecuje tatuś.
Jeszcze raz przytulam się do mojego tatusia i w duchu dziękuję mu za to, że o to zapytał. Już od dawna czekałem, kiedy to się stanie. Ada bije mnie coraz częściej z coraz bardziej bezsensownych powodów. Wystarczy, że powiem, iż nie chcę oglądać bajki, tylko się bawić w swoim pokoiku albo że jestem po obiadku śpiący i chcę się położyć. Czego tylko nie powiem, niani się to nie podoba i daje mi klapsy. Jeśli coś, co zrobię jest jej zdaniem bardziej poważne, wtedy nie zmienia mi pieluszki, tylko zamyka w tej nieszczęsnej łazience. Jak tylko o niej pomyślę, to boli mnie brzuszek. Na całe szczęście się rozchorowała! Niech nie przychodzi jak najdłużej!


###

Witam Was wszystkie pod długiej przerwie!
Muszę Wam powiedzieć, że wyjazd do Włoch jak najbardziej udany, wypoczęłam, nabrałam weny i pomysłów.
Macie tutaj to coś, postaram się z każdym odcinkiem coraz bardziej nakręcać akcję. Miłego sobotniego wieczoru życzę!