sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 6



            Nasze nastroje po meczu z Mistrzem Polski zmieniają się diametralnie. Jesteśmy przygnębieni i nikt nie ma ochoty na rozmowę. Nawet Hain, którego cięte riposty słyszałem jeszcze w szatni, nie udziela się. Zamiast tego siedzi skulony gdzieś z tyłu autokaru i słucha muzyki. Dla mnie to lepiej, bo gdybym usłyszał, że znowu źle wypowiada się na temat mojego syna, po prostu bym mu przyłożył. Z całym szacunkiem do moich nowych kolegów, nie cierpię tego gada już od samego początku. Matko, że też takie kreatury chodzą po ziemi!
            - O czym tak myślisz, Lucas – słyszę gdzieś za sobą głos młodego libero.
            - O niczym… - odpowiadam wymijająco.
            - Przestań – Michał poklepuje mnie po ramieniu – widzę, że coś cię gryzie.
            - Wydaje ci się – staram się, aby Żurek dał mi teraz spokój.
Młody libero udaje, że nie słyszy, co do niego mówię i dalej na mnie naciska. Jednocześnie daje mi poczucie zaufania. Stara się, abym zrozumiał, że zawsze mogę na nim polegać, a on nikomu nic nie powie. Ta jedna mała myśl sprawia, iż czuję się lepiej. Porażka nie jest już taka gorzka, a mój humor troszeczkę się poprawia.
            - To powiesz, co jest na rzeczy, czy nie? – Michał pyta mnie po raz kolejny.
            - Niech będzie – kapituluję.
            - Więc słucham – chłopak uśmiecha się przyjaźnie.
            - Ten tam – wskazuję na Piotra H. – wyżywa się na mnie z powodu syna.
Libero nie odpowiada. Widzę tylko, jak wstaje ze swojego miejsca, po czym kieruje się na tył autokaru. Jednym mocnym ruchem ściąga z uszy Piotra słuchawki i przez chwilę patrzą sobie w oczy. W pojeździe zapada niezręczna cisza, która po chwili zostaje przerwana krzykiem Michała.
            - Hain, matole! – krzyk Michała nieco nas zaskakuje.
            - Odwal się ode mnie, kretynie! – środkowy odpowiada w podobnym tonie.
            - Ja Ci dam tak się wyżywać na niewinnym dziecku – libero nie zmienia głosu.
Piotrek chce jeszcze coś powiedzieć, lecz nasz wspólny kolega nie pozwala mu dojść do głosu. Zamiast tego słyszymy kilka głuchych uderzeń w głowę środkowego, co nas dziwi.
            - I żeby mi się to więcej nie powtórzyło – po tych słowach Michał wraca do nas.


###


            Czas, który organizuje mi Ada jest naprawdę super! Ona cały czas się ze mną bawi i wyszukuje mi coraz ciekawsze zajęcia. Domek już zbudowaliśmy, więc stoi na półce i czeka na tatę.  Teraz układamy puzzle i gramy w różne gry, których zasady cały czas wyjaśnia mi moja niania. Jej! Wszystko jest takie ciekawe i fajne. Naprawdę cieszę się, że mogę bawić się nie tylko samochodzikami i że nie jestem sam! Bałem się jej, ale teraz wszystko jest w porządku. No i nie myślę cały czas o tatusiu, który pojechał bardzo daleko, żeby zagrać mecz.
            - Maks, chcesz obejrzeć bajkę? – z salonu słyszę krzyk niani.
            - Taaaak! – odpowiadam radośnie i od razu tam biegnę.
            - A na co masz ochotę? – pyta, szukając czegoś w płytach.
            - Bob budowniczy – mówię i siadam wygodnie na kanapie.
Niania cichutko wyjmuje płytę z pudełka i wsuwa ją do odtwarzacza. Po chwili na ekranie pojawiają się znajome postaci i maszyny. To moja ulubiona bajka. Zawsze, jak jestem chory, tatuś mi ją włącza, a wtedy razem oglądamy, zajadając chrupki lub ciasteczka. Opiekunka chyba czyta w moich myślach, bo po paru minutach wchodzi do pokoju z dużą miską, która wypełniona jest chrupkami kukurydzianymi. Ada się do mnie uśmiecha i siada tuż obok. Naczynie stawia na stoliku na tyle blisko, żebym mógł dosięgnąć.
            - Która maszyna jest twoją ulubioną? – pyta w połowie bajki.
            - Walec – odpowiadam, pokazując w uśmiechu ząbki.
            - A betoniarka? – niania podtrzymuje pogawędkę.
            - Jest bardzo śmieszna.
Ada się ze mną zgadza. Wszystkie postaci, które lubię i dla niej są śmieszne lub ciekawe. Niektóre sytuacje w bajce wywołują u nas śmiech, co bardzo poprawia mi humor. Kiedy jej nie było ze mną, znów zacząłem myśleć o tatusiu. Cały czas boję się, że będzie miał wypadek albo autobus się popsuje i nie będzie mógł wrócić do mnie tak szybko. Lubię moją opiekunkę, ale wolę być z tatą. On zawsze wie, co mi jest potrzebne lub co bym chciał zrobić. Nie mogę się doczekać jego powrotu, przyjedzie to na pewno zrobimy coś fajnego. W końcu mi obiecał.
            - Masz ochotę na następny odcinek? – kiedy pojawiają się napisy, Ada zadaje mi to pytanie.
            - Tak! – mówię, a po chwili znowu oglądam mojego ulubionego Boba i Martę.
Po jakimś czasie słyszymy dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Drzwi otwierają się i staje w nich mój tatuś. Cały i zdrowy. Bajka jest nie ważna, bo idę do taty. Nareszcie ze mną jest!



###


Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba.
Zapraszam wszystkich na fanpage.

niedziela, 17 lutego 2013

Rozdział 5


               Dzisiejszy dzień jest moją zmorą. Za parę godzin razem z drużyną mamy wyjechać na mecz do Rzeszowa. W związku z tym odczuwam strach – strach o Maksa, który po raz pierwszy zostanie sam, z nową opiekunką. Co prawda Ada zrobiła na mnie dobre wrażenie, jednak mój syn nie jest do niej przekonany, stąd mam obawy, co do zostawienia małego z nianią. Jednak staram się o tym nie myśleć. Póki malec śpi postanawiam przygotować się do wyjazdu. Wyjmuję więc swoją torbę na kółkach, po czym zaczynam wkładanie niezbędnych do wyjazdu rzeczy. Na szczęście wszystko znajduje się we właściwym miejscu, więc nie muszę niczego szukać. Kolejno podchodzę do szafek, w których trzymam stroje, ubrania na zmianę, ręczniki i temu podobne pierdoły. Wszystko spokojnie układam do torby, pilnując, by niczego nie zapomnieć. Nie cierpię pakowania się, gdyż zawsze coś zostawiam. Najchętniej w ogóle bym nie wyjeżdżał, a został z małym w domu. Jednak z bólem serca przypominam sobie, że to nie możliwe. Jeśli nie pojadę, drużyna zostanie bez jednego z atakujących, co w klubie jest równoznaczne z zerwaniem kontraktu. A tego wolę uniknąć. Z całym szacunkiem do mojej byłej dziewczyny, nie chcę podzielić jej losu. Nie chcę również, aby ktoś odebrał mi małego, tylko dlatego, że nie potrafię zapewnić mu odpowiednich warunków do życia. Zawsze ktoś może zacząć wrzucać mi kłody pod nogi, ale nawet jeśli, będę robić wszystko, aby Maks mógł się spokojnie rozwijać. Kiedyś to sobie obiecałem i nie zamierzam złamać słowa.

###


            Kiedy kończę pakowanie, słyszę dźwięk otwieranych drzwi. W progu mojej sypialni staje zaspany Maks, który trzyma w rączkach swojego ulubionego misia – Huberta. Natychmiast przerywam wykonywaną czynność i odwracam się w stronę malca. Chłopiec od razu wtula się w moje silne ramiona. Przez kilka minut tkwimy połączeni uścisku. Jednak, gdy mały się ode mnie odrywa, wyraźnie widać, że jest smutny. Jego oczka robią się szkliste, a miś ląduje na podłodze. Po jego policzku płynie pierwsza łza. Widzę, jak małemu trudno jest się ze mną rozstać, lecz niestety nie jestem w stanie temu zapobiec. Nawet gdybym chciał coś zmienić, to nie możliwe. Bo przecież jak można wpłynąć na zawód, w którym pracuję? Zawód siatkarza ma tę wadę, że niestety muszę dużo podróżować, a nie zawsze mogę zabierać ze sobą synka.
            - Tata, ja nie chcę, żebyś wyjeżdżał – Maks chlipie w rękaw mojej koszulki.
            - Ale muszę – odpowiadam równie smutnym głosem – to moja praca.
            - Proszę… - od tego łkania zaczyna mi się krajać serce.
            - Słońce – mówię spokojnie – niedługo wrócę, a wtedy na pewno zrobimy coś fajnego.
            - Obiecujesz? – mały troszkę się rozpromienia.
            - Obiecuję – odrzekam, ponownie go przytulając.
Obietnica złożona synowi pomaga bardziej, niż się spodziewałem. Chłopiec w mgnieniu oka zapomina o swoim smutku i chętnie pomaga w dokończeniu pakowania. Torba bardzo szybko zostaje postawiona przy drzwiach. Natomiast ja, w towarzystwie Maksa udaję się do kuchni, gdzie wspólnie przygotowujemy śniadanie. Co prawda mogłaby je przygotować Ada, jednak mam trochę czasu do wyjścia, więc postanawiam spędzić go razem z małym. Chcę, żeby chłopiec zdążył się nacieszyć moją obecnością, zanim zostawię go aż na dwa dni.
            - A będziesz mi kibicował? – pytam, kiedy chłopiec popija kakao.
            - Tobie, tatuś? – uśmiecha się tajemniczo – zawsze!
            - Jesteś moim najwierniejszym kibicem – chwalę małego.
            - A jest drugi taki, jak ja? – z ust malca pada pytanie.
            - Oczywiście, że nie – mówię, czując ciepło rozlewające się po sercu.
Jestem pewien, że pod opieką siostrzenicy Piotrka małemu nic się nie stanie. Chociaż tęsknota za nim już zaczyna dawać się we znaki, wiem, że gdyby nie przyjaciel, nie miałbym z kim zostawić swojego synka. Zapewne zabrałbym go ze sobą, ale taka długa podróż nie jest dobrym wyjściem, zwłaszcza dla trzylatka. Chociaż ciągle czuję strach, wiem, że postępuję słusznie. Maks może tego nie zrozumieć, ale wszystko co robię, robię dla jego dobra. Wtem po mieszkaniu rozlega się dzwonek do drzwi, więc zmuszony jestem pójść otworzyć. Tak, jak się spodziewałem, w progu stoi Ada. Uśmiecham się do niej, po czym robię miejsce, by mogła wejść.
            - To ja w takim razie was zostawiam – mówię wesoło – mały, bądź grzeczny!
            - Dla ciebie wszystko, tatuś! – odpowiada, po czym mnie przytula.
Jeszcze przez kilka minut trwamy w takim bezruchu. Po raz kolejny myślę, jak bardzo chciałbym zostać w domu, przy swoim jedynym dziecku. Lecz czas zaczyna mnie gonić i już niestety muszę się spieszyć. Składam na czole malca pocałunek na pożegnanie, po czym opuszczam swoje przytulne lokum.


###

 Kiedy tatuś wychodzi, znowu robi mi się smutno. Nie lubię, jak wyjeżdża, bo zawsze za nim tęsknię i czekam aż wróci. Chociaż zawsze mówi mi, że to na krótko i tak po moich malutkich policzkach lecą łzy. Kocham tatę i nie chcę, żeby coś mu się stało! Nie chcę też, w najgorszym wypadku, mieszkać u innych ludzi, bo strasznie boję się obcych!
            - Maks – słyszę, że Ada mnie woła – na co masz dzisiaj ochotę?
            - Nie wiem… - odpowiadam, chowając się za kanapą.
            - Spokojnie – opiekunka uśmiecha się do mnie – może będziemy budować z klocków?
            - Tak! Tak! Tak! – krzyczę, bo to moja ulubiona zabawa.
Po chwili wychodzę ze swojej kryjówki i podaję Adzie rękę. Idąc malutkimi kroczkami, prowadzę ją do swojego pokoju. Niania cichutko zajmuje sobie miejsce na dywanie i czeka, aż przyniosę klocki. Zdejmuję je z najniższej półki, bo tam postawił je tatuś. Ale duże to pudło! Na początku wydaje mi się, że go nie uniosę, ale na szczęście nie jest ciężkie. Mija tylko jedna mała chwilka, nim przynoszę je do opiekunki i wysypuję na podłogę.
            - Co byś chciał zbudować? – niania znowu zadaje mi pytanie.
            - Duży dom – odpowiadam – taki, który pomieści mnie i tatę, i może jakieś zwierzątko.
            - Pieska? -  dopytuje Ada.
            - Tak! – uśmiecham się.
Czuję, że ona zaczyna głaskać mnie po główce. To miłe. No i Ada ma bardzo ciepłe ręce, co sprawia, że dotyk jest fajniejszy. Nie lubię, jak ktoś zimnymi dłońmi dotyka moich łapek, czy kładzie je na główce. Zawsze odpycham takie ogromne łapsko, po czym tulę się do tatusia, o którym staram się teraz nie myśleć. Zamiast tego skupiam się na wybieraniu klocków jednego koloru. Najpierw żółte, potem niebieskie, a na końcu czerwone. Układam je na trzech osobnych kupkach, a po chwili zaczynam budowę „ naszego” domu. Jak tata wróci to mu pokażę i opowiem, jak będzie wyglądał w środku. Pewnie się ucieszy i będzie zadowolony, że nie rozrabiałem.
            Po długich godzinach domek dla mnie i tatusia zostaje skończony. Ale się musiałem nagłówkować! Nie do końca wiedziałem, jak go zbudować, żebyśmy się zmieścili, jednak udało mi się. Po skończonej zabawie Ada zaprosiła mnie do kuchni na obiad, który dla mnie przygotowała. Właśnie siedzę przy stole i wsuwam, aż mi się uszka trzęsą! Tak się bałem, że bez taty będzie bardzo smutno, a jest zupełnie odwrotnie. Opowiem mu wszystko, jak wróci!
            - Nie mogę już – mówię, odsuwając od siebie talerz.
            - Dobrze – Ada znowu się uśmiecha – w takim razie zostaw.
            - I tak było pyszne – dodaję i widzę, jak niania się cieszy.


###


            Droga do Rzeszowa mija nam dosyć szybko. Siedzę w autokarze razem z Gruszką, z którym raz po raz zaczynamy nowe konwersacje. Na szczęście większość chłopaków śpi, więc nie musimy kamuflować się z tematami naszych rozmów. Tylko Hain kręci się niespokojnie na swoim fotelu. Owsiki ma, czy jak? W życiu nie widziałem, żeby dorosły facet zachowywał się tak infantylnie. No, ale czego mogę oczekiwać od kolegów z klubu? Hmm… Niczego ponad to, co właśnie wyczynia nasz szanowny środkowy.
            - Hain, przestałbyś się wiercić! – staram się grzecznie zwrócić uwagę swojemu koledze.
            - Ty się Divis nie udzielaj – odpowiada – lepiej idź sprawdzić, czy twój dzieciak nie płacze.
            - Mały nic ci nie zrobił, więc zostaw go w świętym spokoju! – odpowiadam.
            - A może pójdziesz przygotować mu mleko? – środkowy wciąż drwi – chętnie zastąpię Cię na boisku.
Nie mam ochoty wdawać się w kolejne potyczki słowne z tym małolatem, dlatego też postanawiam mu nie odpowiadać. Niech wie, że nie ma przed sobą szczeniaka swojego pokroju. Chociaż z drugiej strony jego słowa mocno mnie zabolały, bo kocham swojego synka i nie pozwolę, by ktoś źle o nim mówił. Piotrek nie musi go kochać, ani w ogóle patrzeć w jego stronę, ale niech go nie obraża! Ciekawe, jak zachowałby się szanowny pan środkowy, gdyby ktoś mówił tak o nim? Pewnie obraziłby się na cały świat, włącznie z najbliższymi i płakał gdzieś w ukryciu. Tak samo czuje się pewnie mój Maks, gdy musi słuchać, co ten kretyn wygaduje! Jej, aż współczuje jego rodzinie, że musi znosić wśród siebie takiego matoła!
            - Lucas – słyszę gdzieś obok siebie głos Gruszki – nie przejmuj się.
            - Próbuję – odpieram, gdy czuję na sobie baczne spojrzenie kumpla.
            - Nie możesz mu się dać prowokować! – nasz kapitan próbuje mi radzić.
            - Łatwo się mówi – odrzekam smutnym głosem.
            - Stary, naprawdę nie przejmuj się – Gruszka jak zwykle nie daje za wygraną.
            - Jesteśmy w Rzeszowie – w autokarze rozlega się głos trenera, co kończy naszą rozmowę.


###


Witam, witam! 
Przepraszam Was za to małe spóźnienie, ale późny powrót z meczu 
skutecznie uniemożliwił mi dokończenie notki.
Zapraszam wszystkich na fanpage.
Jakieś pytania?

sobota, 9 lutego 2013

Rozdział 4


            Droga do domu mija bardzo szybko i wesoło. Siedzę z moimi nowymi kolegami z tyłu samochodu tatusia i raz po raz śmiejemy się z historii, które opowiadają Mateusz i Dominik. Pierwszy chłopiec mówi, jak całkiem niedawno chcieli zagrać na komputerze swojego taty, ale go zepsuli. Dostali wtedy porządną karę! Przez kilka dni nie mogli wychodzić na podwórko i bawić się z innymi dziećmi. Jak można dawać dzieciom karę? Nie rozumiem tego, bo tata nigdy mnie nie karał. Zawsze stara się mi wytłumaczyć, co robię źle i mówi, że tak nie wolno. Z dużymi oczkami słucham więc, co opowiadają chłopcy. Mnie to wszystko przeraża, ale oni się z tego śmieją i uśmiechnięci wspominają wszystko.
            - A nie baliście się, jak rozrabialiście? – pytam cichutko.
            - Oczywiście – mówi Mateusz – bo tata zawsze po nas krzyczał.
            - Ale potem wybaczał – dodaje Dominik – i piekliśmy ciastka.
            - Super – podziwiam moich kolegów – też tak chcę.
Na ich twarzach pojawiają się szerokie uśmiechy, dzięki czemu ja też się uśmiecham. Już nie widać po mnie tego zdziwienia, jakie odczuwałem podczas opowiadania – atmosfera się rozładowała, z czego ucieszyli się i nasi tatusiowie. Oni też rozmawiają, ale nie wiem o czym. Chyba o swojej pracy, dlatego postanawiam się nie wtrącać. Tego też zawsze uczył mnie tatuś: nie wolno mieszać się w sprawy dorosłych, bo oni sami wiedzą najlepiej, jak je załatwić. A że bardzo kocham tatę, biorę sobie do serduszka to, co mówi, bo nie chcę, żeby było mu smutno. Po paru minutach ktoś przerywa moje fantazje. To tata, który zdążył zaparkować nasz samochód.
            - Maks – zwraca się do mnie – nie śpij.
            - Naprawdę spałem? – pytam, bo nie za bardzo wiem, co się dzieje.
            - Nawet nie udawałeś, że nas słuchasz – mówi smutno Mateusz.
            - Przepraszam – mówię, a w moich oczkach są już łzy.
            - Nic się nie stało – włącza się Dominik – może pójdziemy się pobawić?
Na te słowa uśmiecham się szeroko i kilka razy podskakuję. Cieszę się, że poznałem nowych kolegów, którzy są tacy fajni! W ogóle się ze mnie nie naśmiewają, ani nie dokuczają! Czy tak właśnie zachowują się przyjaciele? Jeśli tak, to już mogę nazwać ich przyjaciółmi. Oby później nie okazało się, że jednak są źli… nie chcę zostać bez kolegów, bo będzie mi smutno…


###


            W ten ponury dzień nie mam ochoty wychodzić gdziekolwiek. Ciemne chmury zwiastują deszcz, który z wolna zaczyna siąpić na ziemię. Już po paru minutach na chodnikach powstają duże kałuże, a ludzie chowają się w bramach kamienic, by uniknąć przemoczenia. Taka pogoda zupełnie nie zachęca do spacerów, dlatego też postanawiam nie opuszczać dziś swojego ciepłego lokum. Po jakimś czasie moją uwagę, którą skupiam na wyglądaniu za okno, skutecznie odwraca Maks. Malec, trzymając swojego misia, przytula się do mojej łydki. Delikatnie odwracam się w jego stronę, po czym biorę go na ręce. Jego główka natychmiast spoczywa na moim ramieniu, a mały nic nie mówi. Stara się jedynie ukryć ziewnięcie, które rozdziera jego maleńkie usta.
            - Jak ci się spało? – pytam, gdy wchodzimy do kuchni.
            - Dobrze – odpowiada, uśmiechając się.
            - A co ci się śniło? – staram się podtrzymać rozmowę.
            - śniło mi się, że razem gramy w siatkówkę – Maks jest wyraźnie rozpromieniony.
Kiedy słyszę, co mówi mój kochany synek, robi mi się ciepło na sercu. Być może jego sen nie był do końca takim, jaki go zapamiętał, ale to miłe usłyszeć, że dziecko podziela pasję ojca. Maks może siatkarzem nie zostanie, bo jeszcze za wcześnie, by typować zawód dla niego, ale jeśli obierze taką drogę będę z niego dumny. Zawsze jestem dumny z mojego syna i nie potrafię sobie wyobrazić, jak wyglądało by życie bez niego.
            - Smacznego – mówię, stawiając przed synem talerz z kanapkami.
            - Wzajemnie – odpowiada, a na jego buzi znów widzę ten promienny uśmiech.
Śniadanie mija nam w dość przyjemnej atmosferze. Opowiadam małemu różne ciekawe historie, a ten kwituje każdą z nich jedynie rozbrajającym dziecięcym śmiechem. To najlepsza rzecz, jaką można usłyszeć w tak ponury dzień: radosny śmiech małego. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że urodzenie Maksa jest jedyną rzeczą, za którą jestem wdzięczny byłej dziewczynie. Paradoksalnie, gdyby nie ona, nie było by Maksa, a ja nie miałbym się o kogo martwić. To dzięki niej na świat przyszła ta kochana istotka.
            - Czemu nic nie mówisz? – pyta, wyraźnie zasmucony,
            - Przepraszam – odpieram – zamyśliłem się.
            - nie myśl tyle, bo cię zjedzą motyle – mówi ze śmiechem.
            - Dobrze już – czochram go po głowie – jak zjadłeś, to leć się ubrać, mamy gościa.


###


            Kolejne godziny mijają nam na wspólnej zabawie. Właśnie teraz, gdy mam zbudować małemu wieżę z klocków, dzwoni dzwonek do drzwi. Obydwaj nie jesteśmy zadowoleni z tego, że ktoś nam przerywa. Najchętniej w ogóle nie wstawałbym ani nie otwierał. Lecz dzwonek nie milknie. Osoba stojąca za drzwiami raz po raz przyciska guzik znajdujący się przy framudze. Niechętnie podnoszę się i kieruję kroki do przedpokoju. Już mam ochotę ochrzanić osobę, która zakłóca nam spokój, lecz przypominam sobie, że Grucha umówił mnie na rozmowę z opiekunką dla Maksa. Przyklejam więc do twarzy najbardziej życzliwy uśmiech, po czym otwieram. Moim oczom ukazuje się całkiem ładna brunetka w okularach. Uśmiechnięta, dobrze wyglądająca. Wydaje się lubić dzieci. Bez słowa robię jej miejsce w drzwiach, by mogła wejść. W oka mgnieniu zrzuca płaszcz i odstawia parasolkę do konta. Posyła mi kolejny uśmiech, a ja daję znak, żeby poszła za mną.
            - Czy to jest ten mały dżentelmen, którym będę się opiekować? – pyta.
            - Oczywiście – potwierdzam – to mój syn Maks.
            - Adrianna Staszewska – przedstawia się, podając mi dłoń.
            - Lucas Divis – odpieram, ściskając ową rękę.
W chwilę po oficjalnej prezentacji zajmuję sobie miejsce na kanapie. Maks natychmiast wdrapuje się na moje kolana i nie ukrywa faktu, że nie jest zadowolony z przyjścia opiekunki. Po raz kolejny cierpliwie tłumaczę mu coś, co wydaje się być oczywiste. Staram pokazać się, że Ada nie jest złą osobą. Stopniowo udaje mi się przekonać syna. Gdy wszystko jest w najlepszym porządku, mały wraca do zabawy.
            - Może pokażę ci, gdzie co jest? – pytam wesoło.
            - Chętnie się tu rozejrzę – odpowiada.
Zostawiając małego w salonie ruszamy na wycieczkę po mieszkaniu. Gestem dłoni pokazuję, pomieszczenia, podchodzę do szafek, w których są ubrania małego, naczynia i inne rzeczy. Tłumaczę przy okazji swoje oczekiwania dotyczące opieki nad małym. Ada wydaje się chłonąć dokładnie każdą informację, czym robi na mnie bardzo dobre wrażenie. Po paru minutach kończę oprowadzanie jej i wracamy do salonu.
            - Więc o której mam się jutro pojawić? – z ust brunetki pada pytanie.
            - około ósmej trzydzieści – mówię, gdy ona kończy zapinać płaszcz – do zobaczenia!


###

Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba.
Pozdrawiam i do napisania w następnym tygodniu!
Jakieś pytania?
Zapraszam na fanpage opowiadania na facebooku.