sobota, 25 maja 2013

Rozdział 15


 Z każdą chwilą atmosfera w moim pokoju się rozluźniała. Mama stara się opowiedzieć mi zabawne historie i trochę się ze mną pobawić. Muszę powiedzieć, że jest naprawdę fajnie. Ale w pewnej chwili mama robi się smutna. Siada na moim łóżeczku i chowa twarz w dłoniach. Zupełnie, jakby nad czymś myślała.
            - Co się stało, mamusiu? – pytam równie zasmucony.
            - Nic, synku… - odpowiada dość niepewnie.
            - No to, dlaczego przestałaś się uśmiechać?
            - Po prostu się zamyśliłam – na jej twarzy znowu widzę uśmiech – może pójdziemy na spacer?
            - Taaaak! – odpowiadam entuzjastycznie, co sprawia mamusi radość.
Kiedy tylko kończę tą bardzo krótką rozmowę z moją mamą, w pokoju pojawia się Ada. Niania uśmiecha się do nas i również zajmuje miejsce na moim łóżku. Przez parę minut przygląda się, jak pokazuję mojemu misiowi kolekcję samochodów.
            - Chcesz iść z mamą na spacer? – Ada przerywa panującą tu ciszę.
            - Bardzo! – odsłaniam w uśmiechu swoje białe ząbki.
            - No to podejdź do mnie, ubiorę cię – niania ucina dyskusję.
Po chwili wyjmuje z odpowiednich szufladek moje rzeczy. Pomaga włożyć mi rajstopki, daje też ciepłe spodnie i bluzę. Szybko pomaga mi także założyć  kurtkę. Buciki już wkładam sam. Chcę pokazać mojej mamie, że jestem samodzielny. Jednak czapeczkę znowu zakłada niania. Zawiązuje ją starannie. Później odprowadza nas na sam dół. Wyjmuje z piwnicy wózek dla mnie, po czym daje mamie kilka rad, jak powinna się mną zająć.
            - Tylko wróć z nim na obiad – Ada uśmiecha się trochę sztucznie i wraca na górę.
Mama też się uśmiecha, czym daje znak niani, że będzie ze mną w domku o umówionej godzinie. Chociaż wiem, jaki krótki jest ten nasz spacerek, staram się o tym nie myśleć. Zamiast tego obserwuję te wszystkie zaśnieżone samochody z bliska. Oglądam też ślady stóp zostawione przez przechodniów na białym puchu. Muszę powiedzieć, że to bardzo ciekawy widok! Jeszcze nigdy nie widziałem czegoś równie fajnego!
            - Mama! – krzyczę radośnie, kiedy jesteśmy w parku – a ulepimy bałwana?!
            - Śnieg jest jeszcze mokry – odpowiada mi – no i się nie lepi.
            - Szkoda – moje usta zakrzywione są w podkówkę – mam nadzieję, że następnym razem już się nam uda.
            - Też mam taką nadzieję – mama całuje mnie w policzek i idziemy dalej.

###


            Dzisiejszy dzień powinien był skończyć się już dawno temu! Wszystko jest nie tak! Począwszy od tego, że nie mam ze sobą bardzo potrzebnego stabilizatora, skończywszy na tym, że Hain znów ma muchy w nosie.
            - Divis, zapomniałeś zabrać ze sobą dzieciaka? – pyta z drwiną w głosie.
            - Piotrusiu – silę się na spokój – to nie jest twoja sprawa.
            - Nie wolno już nawet zapytać?
            - Sądzę, że i tak nie wiele cię to obchodzi, bo najchętniej udusiłbyś małego gołymi rękoma.
Nie wdaję się w żadną dłuższą dyskusję z nim, ponieważ to jest bez sensu. Ten dwulicowiec pyta się o Maksa jedynie dlatego,  żeby komuś dokuczyć. Nam, kolegom z drużyny nie za bardzo może podocinać, bo my od razu ustawiamy go do pionu. I trener również. A taki maluszek, jak mój syn, co mu powie? W geście obrony może on najwyżej kopnąć tego kretyna w wiadome miejsce. Przyznam, że wyglądało by to bardzo komicznie, a co za tym idzie mielibyśmy się z czego pośmiać. Tak dla odmiany. Jak on nabija się z nas, my z niego również możemy. Po tej krótkiej rozmowie ze środkowym, przypominam sobie o brakującym stabilizatorze. Jestem na siebie wściekły, że zapomniałem go włożyć, ale opieka nad Maksem nieco wyprowadziła mnie dzisiaj z równowagi. No trudno, obejdzie się bez. Nadal żałując, iż nie mogę osłonić niegdyś kontuzjowanej kostki, siadam na podłodze, aby zawiązać buty. W chwilę później razem z Gruchą jesteśmy już gotowi, a swoje kroki kierujemy na siłownię.
            - Panowie, a gdzie jest reszta? – trener pyta na powitanie.
            - eee… yyy… - jąkam się niepewnie – jeszcze się tam wydurniają – mówię w końcu.
            - Przypominaliśmy, że mają już kończyć – Piotrek włącza się do dyskusji.
            - Ale Hain znów jest nabzdyczony i pewnie sobie z niego żartują – dodaję.
Szkoleniowiec z prędkością światła opuszcza siłownię. Razem z Gruchą słyszymy jego głośne kroki, kierujące się ku szatni. Nie puka. Zamiast tego, niczym tornado udaje mu się wtargnąć do środka.
            - No to się trener zirytował – mówię przez śmiech.
            - Powinien im dołożyć dodatkowe godziny do odtrenowania – kapitan komentuje krótko.
Nim zdążymy się obejrzeć, a przez otwarte drzwi siłowni widać idących, jak na skazanie, naszych kolegów. Po raz kolejny uśmiecham się pod nosem i staram się dostrzec, czy dołączą do nas, czy też pójdą na halę. W chwilę po tym zauważam zespół idący w kierunku boiska.
            - to jednak taktyczny- mówię tylko, po czym dołączamy do reszty zespołu.


###


            Generalnie rzecz biorąc, wolałbym zajęcia na siłowni. Tam przynajmniej wyładuję nadmiar swojej energii, a co ważniejsze, pracuję w ciszy. Jednak moje zachcianki nijak mają się do decyzji, którą podjął dziś trener. Gdyby wszyscy byli na czas, szanse na trening siłowy były by o wiele większe. Jednak taktyka, którą obecnie się zajmujemy, jest równie ważna. Właściwie to nawet najważniejsza.
            Ostatnią fazą naszych dzisiejszych zajęć jest mecz szóstki wyjściowej na rezerwową. Moje zdziwienie jest spore, gdy okazuje się, że w naszym zespole ma zagrać ten wyrośnięty dzieciak pod tytułem Piotr Hain. Dzisiaj jestem na niego mega wściekły, więc wolałbym go po drugiej stronie siatki, ale to nie mnie rozdzielać zadania. Nie mniej jednak, gdybym mógł palnął bym go w ten głupi łeb, czego jednak staram się nie okazać. Nie chcę wprowadzać nerwowej atmosfery na ostatnim treningu przed spotkaniem z warszawską Politechniką. Tłumię więc wszystkie emocje, po czym przystępujemy do gry. Wszystko układa się całkiem dobrze, aż do pewnego momentu. Wkrótce nasze skupienie zostaje rozwiane przez krzyczącego środkowego.
            - Divis, kretynie! – Hain nie kryje swojej złości – musiałeś nadepnąć mnie na stopę?!
            - Przecież ja ci nic nie zrobiłem! – odpowiadam w podobnym tonie.
            - To niby dlaczego leżę tu teraz i nie potrafię stopą ruszyć?! – środkowy kontynuuje swój atak na mnie.
            - Bo nie potrafisz grać jak człowiek? – pytam z ironią w głosie.
            - Panowie, spokój! – do akcji wkracza Panas – Piotrek, co się stało?
            - Przez tego matoła nie potrafię normalnie stanąć. – siatkarz krzywi się.
Skinieniem głowy trener przywołuje naszego fizjoterapeutę. Lekarz natychmiast podchodzi do, siedzącego już teraz na podłodze, Piotrka. Środkowy czym prędzej zrzuca but ze stopy i zdejmuje skarpetkę. Mariusz przez chwilę wpatruje się w jego stopę, po czym wydaje wstępną diagnozę:
            - Masz pękniętą torebkę stawową.
            - Dzięki wielkie, Divis – kontuzjowany nadal ma do mnie pretensje.
            - Nie mam ochoty się już z tobą kłócić – odpowiadam – ale to nie ja ci to zrobiłem. Zresztą jak, skoro grałem w ataku?
Po tych słowach środkowemu robi się głupio. Piotrek nie wie już, gdzie ma patrzeć, co znaczy tylko tyle, iż nie ma odwagi spojrzeć mi w oczy. Właściwie to dobrze, bo w przeciwnym razie ukręciłbym mu jeszcze kark. Może nie powinienem, ale cieszę się, że wreszcie los odwraca się ku niemu. Za to, jak traktował Maksa i jaki wobec niego był nie miły, już dawno powinien ponieść konsekwencje.
            - Sobala, jutro wyjdziesz w pierwszej szóstce – mówi jeszcze trener – a teraz możecie się rozejść.
            - Do widzenia! – odkrzykujemy chórem, po czym idziemy znów do szatni.



###



**Katherina**


            Kiedy małemu udaje się zasnąć, mam chwilę, aby pomyśleć. Już od wczoraj jestem na głodzie i koniecznie muszę coś wziąć. Tylko skąd? Zatrzymuję się na chwilę przy niewielkim skwerku. Stawiam wózek ze śpiącym synkiem przodem do siebie, po czym sięgam do kieszeni swojej kurtki. W okamgnieniu wyławiam z niej komórkę, w której szukam numeru do znajomego dilera.
            - Kamil? – pytam, gdy chłopak odbiera moje połączenie.
            - Tak – potwierdza – co się stało?
            - Potrzebuję działki – mówię szybko natychmiast.
            - Gdzie jesteś? – z jego ust pada kolejne pytanie.
            - Na tym skwerku przy Gdańskiej.
Wraz z moim ostatnim słowem połączenie zostaje przerwane. Nie wiem, czy mój nowy dostawca przyjdzie, czy też nie. Jednak nie biorę pod uwagę, jego nieobecności tutaj. Głód to największy horror w życiu uzależnionego ćpuna. Na początku bierze się tylko dla zabawy, potem po to, aby w ogóle funkcjonować. Chociaż już kilkakrotnie próbowałam terapii, zawsze głód był ode mnie silniejszy. Nie raz zdarzyło mi się wiać z różnych ośrodków. Zawsze z powodzeniem.
            - Co to za dzieciak? – słyszę na powitanie od Kamila.
            - Ten dzieciak to mój syn – mówię – a od jego ojca mogę wyciągnąć trochę kasy.
            - Takie buty – uśmiecha się ironicznie – masz.
Gdy podaje mi woreczek wypełniony białym proszkiem, moje źrenice od razu robią się większe. Świadomość, że niebawem zażegnam narkotykowy głód jest wręcz nie do zniesienia, a radość na widok paru gram amfetaminy jest większa niż u dziecka, które dostało nową zabawkę. Pospiesznie łapię niewielki woreczek od swojego dostawcy. Trzęsącymi się dłońmi otwieram go, po czym upajam się delikatnym zapachem. W okamgnieniu wyjmuję z niewielkiej torebki swoją kartę ubezpieczeniową, a z portfela rozprostowany banknot. Ach! Tak nie wiele trzeba mi do szczęścia! Bardzo szybko udaje mi się zaaplikować odpowiednią działkę. Narkotyk od razu zaczyna działać, a ja czuję się o wiele szczęśliwsza. Nie zmienia to jednak faktu, iż zaczynam odczuwać zimno. Poza tym zbliża się umówiona pora, więc muszę odprowadzić synka do domu. Mały i tak cały czas śpi. To dobrze. Nie chcę wciąż odpowiadać na jego dociekliwe pytania. Wiem, że dawno się nie widzieliśmy, ale nie oznacza to, iż musi wszystko wiedzieć. Co mu powiem? Że jestem ćpunką i zależy mi na pieniądzach jego ojca? Owszem, jest tak, ale Maks to dziecko, które nie musi wszystkiego wiedzieć. Nim udaje mi się obejrzeć, jesteśmy na osiedlu, na którym mieszkają. Powoli zmierzam w stronę ich bloku. Lecz w pewnej chwili staję na chodniku, jak wryta. „ No to jestem ugotowana” – myślę, gdy przed moimi oczyma wyrasta Lukas.
            - Katherina, co ty tu robisz? – pyta zdziwiony.
            - Spaceruję z własnym synkiem – odrzekam – a co, nie wolno mi?
            - Nie. Nie wolno – siatkarz mówi przez zaciśnięte zęby – dobra mamusia się znalazła?
            - Nawet jeśli, to mam prawo zabrać małego na spacer! – krzyczę.
Siatkarz przez jedną krótką chwilę nie wie, co odpowiedzieć. I dobrze. Nie będzie mówił mi, czy mogę zabrać małego na spacer, czy nie. W końcu jestem jego matką. Jeszcze.
            - Będę starała się o prawo do opieki nad małym! – mój głos znów jest podniesiony.
            - Niedoczekanie twoje! – ten marny siatkarzyna również krzyczy.
I to jest jego błąd. Krzyczy zbyt głośno, co powoduje, iż Maks się obudził. Malec jest zdezorientowany i wystraszony. Nie wie, co się dzieje i nie ma osoby, która pomoże mu się uspokoić.
            - Zapomnij, że jakikolwiek sąd przyzna ci prawo opieki! – kończy dyskusję, po czym zabiera małego na górę.
A ja zostaję przed blokiem sama, z tysiącem myśli w głowie.

sobota, 11 maja 2013

Rozdział 14


Do domu udaje mi się wrócić niemal nad ranem. Ponieważ wypity alkohol buzuje już w mojej głowie, z trudem pokonuję kolejne stopnie prowadzące do mojego lokum. Lecz po dobrych paru minutach udaje mi się. Już mam wyjąć klucze, kiedy drzwi się otwierają. Niania mojego syna oferuje swoją pomoc w doprowadzeniu mnie do sypialni, a ja chętnie korzystam.
            - Jak się bawiłeś? – pyta, okrywając mnie kołdrą.
            - Cu… Cu… cudownie – bełkoczę.
Ada uśmiecha się dobrotliwie, po czym opuszcza mój pokój. Starannie zamyka za sobą drzwi, dzięki czemu zyskuję poczucie prywatności. Już mam odejść w krainę Morfeusza, gdy słyszę cichy szelest. Nie otwieram nawet powiek, ponieważ sądzę, iż to drzewa szumią za oknem. Jednak z każdą chwilą owy hałas zaczyna się wzmagać. Próbuję nakryć sobie głowę poduszką, ale to na nic. Nagle czuję dodatkowy ciężar na materacu. Z wolna odwracam się w tamtą stronę i nie mogę uwierzyć w to, co widzę?! Ada w koszulce z wyzywającym dekoltem leży tuż obok mnie. Już nie jestem pewien, czy to pijacki koszmar, czy też rzeczywistość. O wszystkim przekonuję się, gdy opiekunka składa namiętny pocałunek na moich ustach.
            - Co ty tutaj robisz? – pytam, jak gdyby udało mi się wytrzeźwieć w jednej chwili.
            - Yyy… - dziewczynie wyraźnie odjęło mowę – sprawdzam, czy czegoś nie potrzebujesz.
            - Jak widzisz, niczego – odrzekam sucho.
            - Ada! – z pokoju obok dobiega krzyk Maksa – pić mi się chce!
            - Bądź tak dobra i zanieś małemu sok, stoi na stole w kuchni – dodaję jeszcze, po czym ponownie staram się zasnąć.
Jednak zanim ponownie udaje mi się odpłynąć, słyszę, jak Ada wychodzi. Ponownie zamyka za sobą drzwi, co daje mi o wiele więcej prywatności,  a także spokoju. W mieszkaniu panuje teraz niesamowita cisza, którą mącą jedynie kroki niani, która widocznie wykonuje moje polecenie. Lecz po paru minutach i ten odgłos cichnie. Przypuszczam, że dziewczyna jest w pokoju mojego synka. Pewnie podała mu już picie, a teraz opowiada jakąś bajkę, aby ten ponownie zasnął. Jestem wręcz przekonany, że ona dobrze zajmie się małym, dlatego znów zamykam powieki. Ze spokojem przypominam sobie wydarzenia minionego wieczoru. Taniec z Dominiką i tę zniszczoną sukienkę.
            - Przestaniesz już wreszcie marudzić?! – jak przez mgłę dochodzą do mnie kolejne odgłosy z pokoju mojego synka.
            - Ale ja jestem głodny – maluszek wzbrania się płaczliwym głosem.
            - Najwcześniej dostaniesz śniadanie – ucina definitywnie Ada, po czym nieco za głośno trzaska drzwiami.
Pomimo tego, że ufam opiekunce mojego syna, jej zachowanie mi się nie podoba. Jak ona może tak traktować dziecko. Wiem, iż moja trzeźwość odbiega od standardów, aczkolwiek w podświadomości czuję, że coś jest nie tak. No cóż, porozmawiam z nią o tym rano.

###


            Jak tylko się budzę, biegnę do pokoju tatusia. Chociaż w nocy spałem, to udało mi się usłyszeć, że wraca. Nie było go w domku tylko przez ostatni wieczór, a ja już zdążyłem się za nim stęsknić. Teraz wkładam kapcie-kaczuszki na stopy i biegnę. W mgnieniu oka wspinam się na łóżko, po czym przytulam tatę.
            - Cześć, mały – wita mnie całusem w czoło – wyspałeś się?
            - Jak zawsze – uśmiecham się szeroko.
Po chwili tatuś zamyka mnie szczelnie w swoich ramionach. Trwamy w tym uścisku przez kilka minut, a później on przybiera na twarz poważną minę. Wygląda tak, jakby z jakiegoś powodu zrobiło mu się przykro albo chciał zacząć płakać.
            - Co się stało, tatusiu? – pytam z troską.
            - Kochanie… - tata milknie na parę sekund – przepraszam, że wczoraj byłem dla ciebie taki nie miły…
            - Bałem się… - wyznaję.
            - Wiem, i jeszcze raz bardzo cię za to przepraszam – tatusiowi jest naprawdę bardzo smutno.
Zupełnie nie wiem, co odpowiedzieć. Wczorajsze zachowanie taty wzbudziło we mnie strach, a później było mi smutno. Wiem, że on nie zrobił tego specjalnie, ale jakoś nie wierzę, żeby jego przeprosiny były szczere.
            - Tatuś, a te twoje przeprosiny są szczere? – pytam.
            - Oczywiście – uśmiecha się cierpko – jeśli chcesz, to po treningu gdzieś cię zabiorę.
            - A gdzie? – dociekam.
            - Hmm… - tata przez moment się zastanawia – co powiesz na aqua park?
            - Tak, tak! – krzyczę wesoło.
Teraz to ja przytulam tatusia, chcąc mu w ten sposób podziękować za to, że znów spędzimy razem czas. Widzę jeszcze, jak się uśmiecha do mnie a potem wychodzi z łóżka i biegnie do łazienki. Również niechętnie zwlekam się z dużego łóżka, po czym znowu zakładam kapcie. Powoli, a zarazem ostrożnie kieruję się do kuchni, w której wspinam się na ulubione krzesełko.
            - Co dziś na śniadanie? – pytam swoją opiekunkę.
            - Może tosty? – Ada się do mnie uśmiecha.
            - Super! – z mojej malutkiej krtani wyrywa się okrzyk radości.
Kiedy niani zabiera się za przygotowanie tostów, cierpliwie czekam na swoje śniadanie. Jestem już naprawdę bardzo głodny, ale nie chcę ściągać na siebie jej uwagi. Nie chcę, żeby zmienił się jej humor, a co za tym idzie, żeby dała mi kolejną karę.
            - Lecę na trening – mówi tata, który całuje mnie znowu w czółko.
            - Pa, tatuś! – krzyczę jeszcze stronę drzwi.


###


            Od kilku dobrych godzin siedzę przy oknie w swoim pokoju i obserwuję padający śnieg. Nigdy wcześniej nie widziałem zasypanych ulic, samochodów, czy podwórek przed sąsiednimi blokami. To właśnie dlatego ten widok wywiera na mnie ogromne wrażenie. Płatki są grube i bardzo szybko pokrywają wszystkie napotkane przedmioty. Nagle słyszę dzwonek do drzwi. Czym prędzej wołam Adę, bo mi samemu nie wolno otwierać. Zwłaszcza obcym.
            - Witam. – słychać jakiś kobiecy głos – czy zastałam Maksa.
            - Owszem – w głosie niani pojawia się niepewność – a kim pani jest?
            - Katherina – kobieta przedstawia się – jestem jego matką.
Ostatnie słowa wprawiają mnie w duże osłupienie. Nie rozumiem, czego ona ode mnie chce! Ja przecież mam tylko tatę, no a mama zostawiła nas, gdy byłem bardzo malutki. I teraz nagle pojawia się, żeby mnie odwiedzić? To bardzo, bardzo dziwne…
            - Maks, chodź tutaj – słyszę nawoływanie niani.
            - Ale ja nie chcę! – odpowiadam, dalej siedząc przy oknie.
Ada nie odpowiada. Zamiast tego zaprasza nieznajomą kobietę do środka i pokazuje jej drogę w kierunku naszego salonu. Słyszę jeszcze, jak ona zajmuje sobie miejsce na sofie, cierpliwie czekając na moje pojawienie się. Jednak ja nie zmieniam swojego zdania. Nadal nie chcę tam iść. Ale moje nadzieje, że zostanę w swoim pokoju stają się naprawdę nikłe. Po chwili w progu pomieszczeniu staje Ada, a za nią ona.
            - Maks – uśmiecha się do mnie przymilnie – mama do ciebie przyszła.
            - Ale ja mam tylko tatę – próbuję się bronić przed jej wejściem.
            - Mamę też – kobieta znowu się do mnie uśmiecha.
W chwilę później moja niby mama wchodzi do środka. Siada na moim łóżku i czeka, aż do niej podejdę. Nie wiem, czy kiedyś ją widziałem. Ma rude włosy i jest bardzo szczupła. Nawet zbyt szczupła. Twarz, chociaż umalowana, to widać na niej siniaki i wystające kości policzkowe. Ona wygląda wręcz strasznie.
            - Synku – mówi bardzo łagodnie – jestem twoją mamą.
            - Nie wierzę ci – odpowiadam wystraszony i zawstydzony.
            - No to chodź, coś ci pokażę.
Uśmiechając się do mnie wyjmuje z torebki jakiś kalendarz. Z za ciemnej okładki wyłania się jakieś zdjęcie. Jest stare i zniszczone, ale to nic. Ona znów prosi, żebym do niej podszedł.
            - Widzisz? – pokazuje mi wspomnianą fotografię – tu jestem ja i twój tata.
            - A ten dzidziuś to ja? – pytam zaciekawiony.
            - Tak, to ty – uśmiecha się do mnie po raz kolejny.
            - Super, że wreszcie mnie odwiedziłaś – wyznaję i przytulam się do niej.

sobota, 4 maja 2013

Rozdział 13

Już od paru godzin siedzę przy łóżeczku chorego Maksa. Pomimo tego, że chłopiec  przez większość czasu śpi, nie pozwala, abym zostawił go samego. Z największą cierpliwością, na jaką mnie stać w tej chwili, dotrzymuję synkowi towarzystwa. Szczerze powiedziawszy, mam już serdecznie dosyć bezczynności, jaka mnie dopadła. Wiem, że spędzając czas przy małym, nie pomogę mu wyzdrowieć. Jednakże nie jestem w stanie wytłumaczyć trzylatkowi, iż mam swoje obowiązki, którym muszę podołać.
            - Maks! – nagle o czymś sobie przypominam – musisz wziąć lekarstwo.
            - Ale ja nie chcę! – w jego oczkach od razu zbierają się łzy.
            - Mały… - wzdycham ciężko – jak nie weźmiesz leku, to nie wyzdrowiejesz.
Nie czekając na odpowiedź, wychodzę. Kieruję swoje kroki do kuchni, skąd biorę leki. Układam je na niedużej tacy, po czym wracam do pokoju synka. Gdy malec widzi, jak stawiam specyfiki przy jego łóżku, od razu chowa się pod kołdrę. Skulony w sobie zaczyna cichutko płakać. Chciałbym mu wytłumaczyć, że musi zażyć antybiotyk, ale nie jestem w stanie. Generalnie rzecz biorąc, nie mam ani siły, ani ochoty na jakiekolwiek wyjaśnienia.
            - Maks, proszę cię – mówię, starając się opanować głos.
            - Ale to jest niedobre! – chłopiec próbuje oponować.
            - Jasna cholera! – siarczyste przekleństwo niepostrzeżenie wyrywa się z mojej krtani.
Nie zważając na obecność synka w pomieszczeniu, wstaję i idę w kierunku niedużej komody. Na jej wierzchu stoją ramki z naszymi wspólnymi zdjęciami, które jednym ruchem strącam na podłogę. W pokoju mojego syna rozległ się głośny huk. W chwilę po tym słyszę, jak mały wybucha. To nie jest już cichutkie łkanie, a zawodzenie spowodowane strachem. Ku mojemu zaskoczeniu w ogóle nie jest mi przykro. Wiem, że powinienem mieć do siebie pretensje, lecz nic takiego nie następuje.
            - Weźmiesz to lekarstwo, czy nie?! – pytam, podnosząc głos.
            - Do… do… dobrze… - malec odpowiada przez łzy.              
Wystraszony maluch wynurza się z pod kołdry. Natychmiast przytula swojego misia, który poniekąd daje mu poczucie bezpieczeństwa i wiarę, że nic złego się nie wydarzy. Na powrót siadam przy jego łóżku i zajmuję się przygotowaniem odpowiedniej dawki poszczególnych leków. Maks nie jest tym zachwycony, lecz nie interesuje mnie to. Wciąż jestem zdenerwowany jego wcześniejszym zachowaniem.
            - Proszę – podaję mu tabletkę od bólu gardła – nie musisz jej połykać.
            - Tatuś, nie męcz mnie już… - mały bierze lek ze łzami w oczach.
W ułamku sekundy robi mi się ogromnie żal mojego synka. Co prawda złość nie opada, lecz nie potrafię patrzeć na malca, który zmaga się z silnym odruchem zwrócenia zawartości swojego żołądka. Serce podpowiada mi, abym go przytulił, jednakże nastrój, w którym się obecnie znajduję, skutecznie mnie przed tym powstrzymuje. Postanawiam opuścić jego pokój, żeby nie poddać się wpływom chorego malca.
            - Tatuś, zostań – będąc w progu słyszę błagalną prośbę małego.
            - Nie mogę – odpieram sucho – mam coś bardzo ważnego do zrobienia.
Kątem oka widzę, jak po policzkach Maksa płyną kolejne łzy. Jednak malec nic już nie mówi. Jedynie przytula swojego misia i stara się zasnąć. Jego zadanie jest ułatwione, ponieważ słabe samopoczucie nie pozwala mu na dziecięce harce. W gruncie rzeczy to nawet dobrze. Skoro mały się rozchorował, powinien teraz wypocząć, a sen jest ku temu świetną okazję. Przez krótką chwilę obserwuję, jak Maks odpływa do krainy Morfeusza. Gdy już śpi, podchodzę jeszcze do jego łóżeczka i okrywam jego drobne ciałko kołdrą.
            - Ada? – pytam, gdy połączenie zostaje zaakceptowane – wpadniesz dziś przypilnować małego?
            - Z przyjemnością – odpowiada moja rozmówczyni – o której mam być?
            - Czekam na ciebie za pół godziny – odrzekam – do zobaczenia!
Kiedy rozmowa dobiega końca, odkładam telefon na stolik w salonie. W chwilę po tym kieruję się do swojej sypialni, gdzie zmieniam ubranie przed wyjściem. Mam już serdecznie dosyć siedzenia w domu, więc wychodzę na piwo. Przezornie nie dzwonię do żadnego z chłopaków. Nie chcę, by moje problemy przekładały się na pracę, a co za tym idzie na jakość mojej gry.
            - Witaj – nagle słyszę, że w domu pojawiła się Ada – gdzie jest mały?
            - Maks jest u siebie – mówię – śpi, bo jest chory.
            - Ojejku… - na twarzy opiekunki maluje się smutek – mam nadzieję, że wyzdrowieje.
            - Z pewnością – uśmiecham się cierpko – leki znajdziesz w kuchni, wszystko jest opisane.
Kiedy szykuję się do wyjścia, zauważam, że Ada ze zrozumieniem potakuje głową. Co prawda już zamierzam opuścić mieszkanie, gdy przypominam sobie o kolejnych rzeczach, które powinienem jej przekazać. Tak więc, zanim oddam się smakowaniu ulubionego trunku, tłumaczę, aby przygotowała dla małego obiad i podała mu wieczorną porcję antybiotyku. Poza tym proszę o pomoc małemu w wykąpaniu się i zmianie piżamki. Gdybym mógł, sam bym się tym wszystkim zajął. Aczkolwiek nie mam dziś siły, by zajmować się marudnym synem.
            - Będę wdzięczny, jeśli sprzątniesz szkło, które jest na podłodze w jego pokoju – mówię jeszcze – ja tym czasem idę.

###


            Prawie udaje mi się zasnąć, kiedy słyszę dzwonek do drzwi. Wydaje mi się, że to Ada, dlatego nie mam ochoty zwlekać się z mojego cieplutkiego łóżeczka. Wszystko mnie jeszcze boli, więc trudno jest biegać po domu w świetnym humorze. Jednak moja ciekawość zwycięża nad chęcią odpoczynku. Ocierając łezki, siadam na swoim łóżeczku. Wkładam kapcie przypominające żółte kaczuszki i kieruję się do przedpokoju. Tak jak przypuszczałem, w naszym mieszkaniu jest już Ada. Moja niania właśnie zdejmuje ciepłą kurtkę, którą zostawia na jednym z wieszaków w dużej szafie.
            - Jak się czuje mój mały książę? – pyta, przytulając mnie.
            - Źle – odpowiadam – nawet bardzo źle.
            - Ojejku… - na twarzy niani pojawia się troska – chodź, obejrzymy bajkę.
Nie czekając na to, aż opiekunka zamknie drzwi za tatą, idę do salonu. Układam się wygodnie na dużej sofie i czekam aż Ada do mnie przyjdzie. Jak się okazuje, bardzo krótko rozmawia z moim tatą. To właśnie dlatego po upływie paru minut jest już obok. Przykrywa mnie grubym kocykiem, a później poprawia poduszki pod  główką.
            - Co byś chciał obejrzeć? – pyta po chwili ciszy.
            - Króla Lwa! – mówię bez wahania, czując bolące gardełko.
Niania posyła mi kolejny uśmiech, po czym podchodzi do telewizora, pod którym tata ustawił odtwarzacz DVD. Wsuwa do niego płytę. W chwilę później film się zaczyna, a Ada zajmuje miejsce obok mnie. W takich chwilach, jak te, zupełnie zapominam, że boję się opiekunki i nigdy nie wiem, czym się zdenerwuje. Staram się, jak mogę, żeby nie zwracać na siebie uwagi, ale nie zawsze potrafię. W końcu jestem tylko dzieckiem i nie wyobrażam sobie, żebym mógł siedzieć cichutko i zajmować się tym, co najczęściej robią dorośli. Ja potrzebuję zabawy, kolegów, a także biegania na podwórku. Już od paru dni tęsknię za spacerami z tatusiem albo zabawami z synami wujka Piotrka.
Chociaż bajka jest naprawdę ciekawa, nie mam już siły jej oglądać. Moje oczka robią się coraz bardziej ciężkie, a ja nie jestem w stanie opanować opadania powiek. Resztkami sił staram się przed tym powstrzymać, ale nie mogę.
            - Ada – mówię do niani bardzo cichutko – wyłączysz już tą bajkę? Chcę spać.
            - No dobrze – uśmiecha się i poprawia mi kocyk – może zrobię ci coś do jedzenia, jak wstaniesz?
            - Nie musisz – odpieram spokojnie – boli mnie gardełko i nie jestem głodny.
            - Okej – znów prezentuje swój uśmiech – jak zgłodniejesz to mi powiedz.
Kiedy w pokoju robi się cicho, znów staram się zasnąć. Odwracam się w stronę oparcia, a później liczę piłki do siatkówki. Tego sposobu nauczył mnie tatuś, gdybym długo nie zasypiał. Na całe szczęście wyobrażanie przeskakujących przez siatkę piłek nie jest dzisiaj potrzebne. Zmęczenie bierze nade mną górę i już po paru minutach udaję się do krainy Morfeusza.


###


            Po paru godzinach budzi mnie intensywny zapach, dobiegający z kuchni. Nadal osłabiony wkładam na stópki kapcie, po czym kieruję się w stronę wspomnianego pomieszczenia. Gdy staję w progu, znów widzę Adę. Uśmiechnięta niania smaży coś dla mnie. Jeszcze nie wiem, co to jest, ale czuję się już trochę głodny. Moja opiekunka zauważa, że już jestem i pomaga mi usiąść na ulubionym krzesełku, na którym siedzę zawsze, gdy jemy coś dobrego z tatą.
            - Głodny? – niania pyta wesoło.
            - Troszeczkę – odpieram cichutko, bo jeszcze boli mnie gardło.
Po krótkiej chwili niania stawia przede mną talerz z udekorowanym naleśnikiem. I chociaż wygląda zachęcająco, jem bardzo powoli. Wkładam do buzi naprawdę malutkie kawałki, bo nie umiem więcej połknąć. Nadal czuję, że szpilki drapią moją szyję od środka. Po dłuższym czasie odsuwam od siebie talerz z niedokończoną potrawą. Ta jedna chwila sprawia, że cały dobry nastrój znika. Atmosfera w naszej kuchni robi się bardzo ciężka. Uśmiech z twarzy opiekunki znika, a spojrzenie robi się naprawdę nieprzyjemne. Czuję, że robi mi się zimno, a na moich rączkach powstaje gęsia skórka.
            - Masz to zjeść, gówniarzu! – z jej krtani wydobywa się krzyk.
            - Ale… ja już nie chcę… -  mówię ze łzami w oczkach.
            - Nie interesuje mnie to! – niania nadal krzyczy.
Nawet nie potrafię powiedzieć, kiedy Ada na siłę wsuwa mi do buzi tego nieszczęsnego naleśnika. Jedyne, co pamiętam to to, że zaciskałem usta w wąską kreskę, żeby nie mogła mnie zmusić. Jednak to w niczym nie pomogło, bo opiekunka zdejmuje mnie z krzesełka i, stawiając na podłodze, daje mocnego klapsa w pupę.
            - A teraz marsz do łóżka! – krzyczy, wskazując drzwi do mojego pokoju.


###

            Cała złość opada ze mnie dopiero podczas zabawy w klubie. Problemy, jakie zaczął stwarzać dziś Maks, wydają się bardzo odległe. Bardzo kocham swojego synka, bo jest jedyną bliską mi osobą na tym świecie, ale dzisiaj moja cierpliwość po prostu się skończyła. Teraz, kiedy właśnie odchodzę od baru z kolejnym tego wieczoru drinkiem, odpycham od siebie wszystkie ponure myśli. Nie jestem w stanie już dłużej się nad tym zastanawiać, ponieważ wyrasta przede mną całkiem ładna blondynka. W pierwszej chwili nie zauważam dziewczyny, dlatego też wylewam na nią swojego drinka.
            - Przepraszam bardzo – mówię zmieszany – wcale nie chciałem…
            - Ale nic się przecież nie stało – dziewczyna uśmiecha się do mnie.
            - Naprawdę? – nie mogę uwierzyć w to, co słyszę.
            - Tak – jej uśmiech staje się jeszcze szerszy.
Nasza rozmowa toczy się w całkiem przyjemnej atmosferze. Gawędzimy o wszystkim i niczym, za co właściwie jestem jej wdzięczny. Nie muszę martwić się o to, co miało miejsce wcześniej. Maks jest przecież pod dobrą opieką i z całą pewnością niczego mu nie brakuje.
            - Myślałeś już o zadośćuczynieniu za ubrudzenie sukienki? – dziewczyna przerywa ciszę, jaka zapanowała przez moment w naszej loży.
            - Hmm… - mruczę, drapiąc się po głowie – a może wyjście na kawę?
            - Tylko? – moja towarzyszka wydaje się zawiedziona.
            - No dobrze – wzdycham – wybierzemy się do jakieś galerii i odkupię twoją sukienkę.
Atmosfera, która zdążyła się zagęścić, znów się rozładowuje. Na nasze twarze wracają uśmiechy, a humor znacznie nam się poprawia. Ponownie wychodzimy na parkiet, gdzie od razu porywam ją w ramiona. Towarzyszy nam akurat wolna piosenka, więc zaczynamy się kołysać w rytm kolejnych taktów utworu. Lecz dobry nastrój jak szybko się pojawił, tak szybko znika. W tłumie bawiących się ludzi dostrzegam burzę rudych, krótko obciętych włosów. Mam nieodparte wrażenie, że to Katherina, matka Maksa. Ale… zaraz, zaraz… skąd ona mogłaby się tutaj wziąć. Przecież z tego, co wiem, ona nadal mieszka w Berlinie i nie ma pojęcia, że jesteśmy z małym tutaj.
            - Co się stało? – towarzysząca mi blondynka wyrywa mnie z nieprzyjemnej konsternacji.
            - Nic, nic… - odpieram pospiesznie.
            - Przecież widzę – moja towarzyszka zaczyna nalegać.
            - Mam wrażenie, że gdzieś tutaj jest moja była – wyrzucam z siebie.
            - Ale co ona mogłaby tutaj robić?
            - I tego właśnie nie mogę zrozumieć – odpieram, po czym opuszczam klub.