Z każdą chwilą atmosfera w moim pokoju się
rozluźniała. Mama stara się opowiedzieć mi zabawne historie i trochę się ze mną
pobawić. Muszę powiedzieć, że jest naprawdę fajnie. Ale w pewnej chwili mama
robi się smutna. Siada na moim łóżeczku i chowa twarz w dłoniach. Zupełnie,
jakby nad czymś myślała.
- Co się stało, mamusiu? – pytam
równie zasmucony.
- Nic, synku… - odpowiada dość
niepewnie.
- No to, dlaczego przestałaś się
uśmiechać?
- Po prostu się zamyśliłam – na jej
twarzy znowu widzę uśmiech – może pójdziemy na spacer?
- Taaaak! – odpowiadam
entuzjastycznie, co sprawia mamusi radość.
Kiedy
tylko kończę tą bardzo krótką rozmowę z moją mamą, w pokoju pojawia się Ada.
Niania uśmiecha się do nas i również zajmuje miejsce na moim łóżku. Przez parę
minut przygląda się, jak pokazuję mojemu misiowi kolekcję samochodów.
- Chcesz iść z mamą na spacer? – Ada
przerywa panującą tu ciszę.
- Bardzo! – odsłaniam w uśmiechu
swoje białe ząbki.
- No to podejdź do mnie, ubiorę cię
– niania ucina dyskusję.
Po
chwili wyjmuje z odpowiednich szufladek moje rzeczy. Pomaga włożyć mi
rajstopki, daje też ciepłe spodnie i bluzę. Szybko pomaga mi także założyć kurtkę. Buciki już wkładam sam. Chcę pokazać
mojej mamie, że jestem samodzielny. Jednak czapeczkę znowu zakłada niania.
Zawiązuje ją starannie. Później odprowadza nas na sam dół. Wyjmuje z piwnicy
wózek dla mnie, po czym daje mamie kilka rad, jak powinna się mną zająć.
- Tylko wróć z nim na obiad – Ada
uśmiecha się trochę sztucznie i wraca na górę.
Mama
też się uśmiecha, czym daje znak niani, że będzie ze mną w domku o umówionej
godzinie. Chociaż wiem, jaki krótki jest ten nasz spacerek, staram się o tym
nie myśleć. Zamiast tego obserwuję te wszystkie zaśnieżone samochody z bliska.
Oglądam też ślady stóp zostawione przez przechodniów na białym puchu. Muszę powiedzieć,
że to bardzo ciekawy widok! Jeszcze nigdy nie widziałem czegoś równie fajnego!
- Mama! – krzyczę radośnie, kiedy
jesteśmy w parku – a ulepimy bałwana?!
- Śnieg jest jeszcze mokry –
odpowiada mi – no i się nie lepi.
- Szkoda – moje usta zakrzywione są
w podkówkę – mam nadzieję, że następnym razem już się nam uda.
- Też mam taką nadzieję – mama
całuje mnie w policzek i idziemy dalej.
###
Dzisiejszy dzień powinien był
skończyć się już dawno temu! Wszystko jest nie tak! Począwszy od tego, że nie
mam ze sobą bardzo potrzebnego stabilizatora, skończywszy na tym, że Hain znów
ma muchy w nosie.
- Divis, zapomniałeś zabrać ze sobą
dzieciaka? – pyta z drwiną w głosie.
- Piotrusiu – silę się na spokój –
to nie jest twoja sprawa.
- Nie wolno już nawet zapytać?
- Sądzę, że i tak nie wiele cię to
obchodzi, bo najchętniej udusiłbyś małego gołymi rękoma.
Nie wdaję się w
żadną dłuższą dyskusję z nim, ponieważ to jest bez sensu. Ten dwulicowiec pyta
się o Maksa jedynie dlatego, żeby komuś
dokuczyć. Nam, kolegom z drużyny nie za bardzo może podocinać, bo my od razu
ustawiamy go do pionu. I trener również. A taki maluszek, jak mój syn, co mu
powie? W geście obrony może on najwyżej kopnąć tego kretyna w wiadome miejsce.
Przyznam, że wyglądało by to bardzo komicznie, a co za tym idzie mielibyśmy się
z czego pośmiać. Tak dla odmiany. Jak on nabija się z nas, my z niego również
możemy. Po tej krótkiej rozmowie ze środkowym, przypominam sobie o brakującym
stabilizatorze. Jestem na siebie wściekły, że zapomniałem go włożyć, ale opieka
nad Maksem nieco wyprowadziła mnie dzisiaj z równowagi. No trudno, obejdzie się
bez. Nadal żałując, iż nie mogę osłonić niegdyś kontuzjowanej kostki, siadam na
podłodze, aby zawiązać buty. W chwilę później razem z Gruchą jesteśmy już
gotowi, a swoje kroki kierujemy na siłownię.
- Panowie, a gdzie jest reszta? –
trener pyta na powitanie.
- eee… yyy… - jąkam się niepewnie –
jeszcze się tam wydurniają – mówię w końcu.
- Przypominaliśmy, że mają już
kończyć – Piotrek włącza się do dyskusji.
- Ale Hain znów jest nabzdyczony i
pewnie sobie z niego żartują – dodaję.
Szkoleniowiec z
prędkością światła opuszcza siłownię. Razem z Gruchą słyszymy jego głośne
kroki, kierujące się ku szatni. Nie puka. Zamiast tego, niczym tornado udaje mu
się wtargnąć do środka.
- No to się trener zirytował – mówię
przez śmiech.
- Powinien im dołożyć dodatkowe
godziny do odtrenowania – kapitan komentuje krótko.
Nim zdążymy się
obejrzeć, a przez otwarte drzwi siłowni widać idących, jak na skazanie, naszych
kolegów. Po raz kolejny uśmiecham się pod nosem i staram się dostrzec, czy
dołączą do nas, czy też pójdą na halę. W chwilę po tym zauważam zespół idący w
kierunku boiska.
- to jednak taktyczny- mówię tylko,
po czym dołączamy do reszty zespołu.
###
Generalnie rzecz biorąc, wolałbym
zajęcia na siłowni. Tam przynajmniej wyładuję nadmiar swojej energii, a co
ważniejsze, pracuję w ciszy. Jednak moje zachcianki nijak mają się do decyzji,
którą podjął dziś trener. Gdyby wszyscy byli na czas, szanse na trening siłowy
były by o wiele większe. Jednak taktyka, którą obecnie się zajmujemy, jest
równie ważna. Właściwie to nawet najważniejsza.
Ostatnią fazą naszych dzisiejszych
zajęć jest mecz szóstki wyjściowej na rezerwową. Moje zdziwienie jest spore,
gdy okazuje się, że w naszym zespole ma zagrać ten wyrośnięty dzieciak pod
tytułem Piotr Hain. Dzisiaj jestem na niego mega wściekły, więc wolałbym go po
drugiej stronie siatki, ale to nie mnie rozdzielać zadania. Nie mniej jednak,
gdybym mógł palnął bym go w ten głupi łeb, czego jednak staram się nie okazać.
Nie chcę wprowadzać nerwowej atmosfery na ostatnim treningu przed spotkaniem z
warszawską Politechniką. Tłumię więc wszystkie emocje, po czym przystępujemy do
gry. Wszystko układa się całkiem dobrze, aż do pewnego momentu. Wkrótce nasze
skupienie zostaje rozwiane przez krzyczącego środkowego.
- Divis, kretynie! – Hain nie kryje
swojej złości – musiałeś nadepnąć mnie na stopę?!
- Przecież ja ci nic nie zrobiłem! –
odpowiadam w podobnym tonie.
- To niby dlaczego leżę tu teraz i
nie potrafię stopą ruszyć?! – środkowy kontynuuje swój atak na mnie.
- Bo nie potrafisz grać jak
człowiek? – pytam z ironią w głosie.
- Panowie, spokój! – do akcji
wkracza Panas – Piotrek, co się stało?
- Przez tego matoła nie potrafię
normalnie stanąć. – siatkarz krzywi się.
Skinieniem głowy
trener przywołuje naszego fizjoterapeutę. Lekarz natychmiast podchodzi do,
siedzącego już teraz na podłodze, Piotrka. Środkowy czym prędzej zrzuca but ze
stopy i zdejmuje skarpetkę. Mariusz przez chwilę wpatruje się w jego stopę, po
czym wydaje wstępną diagnozę:
- Masz pękniętą torebkę stawową.
- Dzięki wielkie, Divis –
kontuzjowany nadal ma do mnie pretensje.
- Nie mam ochoty się już z tobą
kłócić – odpowiadam – ale to nie ja ci to zrobiłem. Zresztą jak, skoro grałem w
ataku?
Po tych słowach
środkowemu robi się głupio. Piotrek nie wie już, gdzie ma patrzeć, co znaczy
tylko tyle, iż nie ma odwagi spojrzeć mi w oczy. Właściwie to dobrze, bo w
przeciwnym razie ukręciłbym mu jeszcze kark. Może nie powinienem, ale cieszę
się, że wreszcie los odwraca się ku niemu. Za to, jak traktował Maksa i jaki
wobec niego był nie miły, już dawno powinien ponieść konsekwencje.
- Sobala, jutro wyjdziesz w
pierwszej szóstce – mówi jeszcze trener – a teraz możecie się rozejść.
- Do widzenia! – odkrzykujemy chórem,
po czym idziemy znów do szatni.
###
**Katherina**
Kiedy małemu
udaje się zasnąć, mam chwilę, aby pomyśleć. Już od wczoraj jestem na głodzie i
koniecznie muszę coś wziąć. Tylko skąd? Zatrzymuję się na chwilę przy
niewielkim skwerku. Stawiam wózek ze śpiącym synkiem przodem do siebie, po czym
sięgam do kieszeni swojej kurtki. W okamgnieniu wyławiam z niej komórkę, w
której szukam numeru do znajomego dilera.
- Kamil? – pytam, gdy chłopak odbiera
moje połączenie.
- Tak – potwierdza – co się stało?
- Potrzebuję działki – mówię szybko
natychmiast.
- Gdzie jesteś? – z jego ust pada
kolejne pytanie.
- Na tym skwerku przy Gdańskiej.
Wraz z moim
ostatnim słowem połączenie zostaje przerwane. Nie wiem, czy mój nowy dostawca
przyjdzie, czy też nie. Jednak nie biorę pod uwagę, jego nieobecności tutaj. Głód
to największy horror w życiu uzależnionego ćpuna. Na początku bierze się tylko
dla zabawy, potem po to, aby w ogóle funkcjonować. Chociaż już kilkakrotnie
próbowałam terapii, zawsze głód był ode mnie silniejszy. Nie raz zdarzyło mi się
wiać z różnych ośrodków. Zawsze z powodzeniem.
- Co to za dzieciak? – słyszę na
powitanie od Kamila.
- Ten dzieciak to mój syn – mówię –
a od jego ojca mogę wyciągnąć trochę kasy.
- Takie buty – uśmiecha się
ironicznie – masz.
Gdy podaje mi
woreczek wypełniony białym proszkiem, moje źrenice od razu robią się większe. Świadomość,
że niebawem zażegnam narkotykowy głód jest wręcz nie do zniesienia, a radość na
widok paru gram amfetaminy jest większa niż u dziecka, które dostało nową
zabawkę. Pospiesznie łapię niewielki woreczek od swojego dostawcy. Trzęsącymi się
dłońmi otwieram go, po czym upajam się delikatnym zapachem. W okamgnieniu
wyjmuję z niewielkiej torebki swoją kartę ubezpieczeniową, a z portfela rozprostowany
banknot. Ach! Tak nie wiele trzeba mi do szczęścia! Bardzo szybko udaje mi się
zaaplikować odpowiednią działkę. Narkotyk od razu zaczyna działać, a ja czuję
się o wiele szczęśliwsza. Nie zmienia to jednak faktu, iż zaczynam odczuwać
zimno. Poza tym zbliża się umówiona pora, więc muszę odprowadzić synka do domu.
Mały i tak cały czas śpi. To dobrze. Nie chcę wciąż odpowiadać na jego
dociekliwe pytania. Wiem, że dawno się nie widzieliśmy, ale nie oznacza to, iż
musi wszystko wiedzieć. Co mu powiem? Że jestem ćpunką i zależy mi na pieniądzach
jego ojca? Owszem, jest tak, ale Maks to dziecko, które nie musi wszystkiego
wiedzieć. Nim udaje mi się obejrzeć, jesteśmy na osiedlu, na którym mieszkają. Powoli
zmierzam w stronę ich bloku. Lecz w pewnej chwili staję na chodniku, jak wryta.
„ No to jestem ugotowana” – myślę, gdy przed moimi oczyma wyrasta Lukas.
- Katherina, co ty tu robisz? – pyta
zdziwiony.
- Spaceruję z własnym synkiem –
odrzekam – a co, nie wolno mi?
- Nie. Nie wolno – siatkarz mówi
przez zaciśnięte zęby – dobra mamusia się znalazła?
- Nawet jeśli, to mam prawo zabrać
małego na spacer! – krzyczę.
Siatkarz przez jedną
krótką chwilę nie wie, co odpowiedzieć. I dobrze. Nie będzie mówił mi, czy mogę
zabrać małego na spacer, czy nie. W końcu jestem jego matką. Jeszcze.
- Będę starała się o prawo do opieki
nad małym! – mój głos znów jest podniesiony.
- Niedoczekanie twoje! – ten marny
siatkarzyna również krzyczy.
I to jest jego
błąd. Krzyczy zbyt głośno, co powoduje, iż Maks się obudził. Malec jest
zdezorientowany i wystraszony. Nie wie, co się dzieje i nie ma osoby, która
pomoże mu się uspokoić.
- Zapomnij, że jakikolwiek sąd
przyzna ci prawo opieki! – kończy dyskusję, po czym zabiera małego na górę.
A ja zostaję
przed blokiem sama, z tysiącem myśli w głowie.
Z niecierpliwością czekam na rozwój sytuacji. Mam nadzieję,że Lukas poradzi sobie z walką o małego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Już nie mogę się doczekać następnych części. Ciekawi mnie, kto wygra walkę o Maksa. Naprawdę świetny rozdział!
OdpowiedzUsuńI po co ona sie, pojawia, mąci tylko.. Ech, mam nadzieję, że jednak Lucas ochroni synka przed tą niebezpieczną kobietą! z niecierpliwością czekam na rozwój akcji! ; ****
OdpowiedzUsuńLukas wygra walkę o Maxa, musi. Przeciez chłopiec nie moze trafic pod opiekę Katheriny!
OdpowiedzUsuńCzekam na następny. Jestem ciekawa jak się potoczy ta sprawa z opieką nad Maksem, ale mam nadzieję, że Lukas wygra .. Musi wygrać bo Katherina się nie nadaje !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Ona nie może walczyć o prawa do Maksa, narkomani nie mogą mieć praw nawet do własnych dzieci. Dla narkomanów ważniejsze są prochy od czegokolwiek.. Nie, nie, Lukas musi być jedynym prawnym opiekunem! Wierze, że będzie ;) Biedny Maks, nie wie co tak naprawde się dzieje, mamusia przyszła i namąciła a on biedny nie będzie wiedział co się dzieje.. Walcz, Lukas! Walczmy o ludzi, których kochamy, bo bez nich jesteśmy nikim..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! /G.
Katherina nie ma po co chwytać się takich argumentów. Nie dostanie prawa opieki nad Maksem, jeżeli sąd dowie się o jej wybrykach z narkotykami. A dowie się na pewno.
OdpowiedzUsuńCo ten Hain odpiernicza? On chyba jeszcze nie dorósł do bycia pełnoletnim. I dobrze mu tak z tą kontuzją, może w taki sposób czegokolwiek się nauczy.
Pozdrawiam :*
Katherina mnie denerwuje tak samo jak ostatnio Ada. Ta pierwsza nie ma nawet po co się starać o prawa do opieki nad Maksem, bo i tak sąd nie przyzna jej ich, gdyż w świecie pełnym narkotyków nie ma odpowiedniej osoby, która mogłaby zająć się dzieckiem. Haina lubię w rzeczywistości, a tutaj taki trochę gbur, szkoda że przez kogoś w jego mniemaniu nabawił się kontuzji, mam nadzieję, że się uspokoi na linii Hain-Divis.
OdpowiedzUsuńPojawiła się kobieta, która jest matką, ale tylko biologiczną. Po co w ogóle się zbliżała do dziecka? Teraz namiesza biednemu Maxowi w głowie? Co ona myśli, że przez dziecko dobierze się do kasy Lucasa? To nie jest matka! To jest pijawka. Mam nadzieję, że jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknie z ich życia. Na miejscu Lucasa, przeprowadziłabym sobie poważną rozmowę z Adą, bo na jakiej podstawie dała dziecko obcej osobie? Znała matkę Maxa? Wiedziała, kto to? Nie! Więc ja się pytam, na jakiej odstawie? To było z jej strony bardzo nieodpowiedzialne zachowanie i powinno dać Lucasowi do myślenia, zanim nie będzie za późno, bo przez jej nieodpowiedzialność coś się dziecku stanie…
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na kolejny, nulka :*:*:*
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWedług mnie nikt, wiedząc jaka jest Katherina, nie przyzna jej prawa do opieki nad małym.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. ;)