sobota, 30 marca 2013

Rozdział 10


Kiedy Maks bawi się w salonie, ja postanawiam pójść przygotować się do treningu. Spokojnie wkładam do torby kolejne rzeczy, jak również uzupełniam kosmetyczkę przede wszystkim żelem pod prysznic i kremem, po czym umieszczam na swoim miejscu. W chwilę później przysiadam na łóżku, aby zastanowić się, czy na pewno wszystko mam. Sprawdzam jeszcze raz zawartość mojej torby, po czym zasuwam zamek. Zostawiam ją u stóp mojego łóżka i idę do syna. Przez chwilę stoję w progu, przyglądając się malcowi, który szybko mnie zauważa. Przybiega do mnie, po czym przytula się do moich łydek.
            - Tata! – krzyczy rozweselony – strasznie tęskniłem za tobą, jak cię nie było!
            - Ja za tobą też – odpieram, biorąc go na ręce – mam dla ciebie niespodziankę.
            - Jaką?! – z krtani malucha niemal od razu wydobywa się krzyk.
            - Dowiesz się na miejscu – odrzekam tajemniczo.
            - Nie bądź żyła – Maks robi groźną minę – powiedz!
Kiedy patrzę na chłopca, nie potrafię się nie uśmiechnąć. Jego mina, chociaż w jego mniemaniu groźna, dla mnie jest zabawna. Chichoczę bezgłośnie, aby nie urazić małego. Po chwili jego spojrzenie z groźnego zmienia się w błagalne. Ten widok rozczula mnie do tego stopnia, iż postanawiam mu powiedzieć.
            - Zabieram cię dzisiaj na trening – oznajmiam z uśmiechem.
            - Naprawdę?! – malec nie może uwierzyć.
            - Tak – potwierdzam, odstawiając go na podłogę.
Kiedy stopy malca stykają się z podłożem, chłopiec zaczyna skakać. Biega radośnie po całym mieszkaniu, ciesząc się ze wspólnego wyjścia. Jednakże jego radość jest dosyć krótka. Po upływie kilku minut Maks uspokaja się i idzie do swojego pokoju. Od razu zaczyna przygotowywać do wyjścia swojego misia. Zakłada mu czapkę i bluzę, bo twierdzi, że jego miś zmarznie. Kiedyś próbowałem tłumaczyć mu, że maskotki nie czują, lecz mały do dzisiaj nie pozwala mi się przekonać, iż jest tak naprawdę. To dlatego uśmiecham się i podchodzę do niewielkiej komody z ubrankami syna. Wyjmuję mu czystą koszulkę, bluzę oraz spodnie., by w chwilę później pomóc je włożyć Maksowi. Chłopczyk bez przeszkód pozwala mi się ubrać. Gdy jest już całkiem gotowy, samodzielnie wkłada buciki i, biorąc ze sobą Huberta, kieruje swoje kroki do przedpokoju. Cierpliwie czeka na mnie obok dużej szafy. Dlatego też w okamgnieniu przynoszę sobie torbę, którą kładę tuż obok drzwi wyjściowych. W chwilę po tym zakładam małemu ciepłą kurtkę i czapkę. Malec niechętnie wkłada nakrycie na głowę. Jednak wie, że taka pogoda jak teraz to nie są żarty i może się ciężko rozchorować. Maks boi się bólu kości i gardła, dlatego też posłusznie wykonuje moje polecenie i nie zdejmuje czapki.
            - Tata, kiedy wychodzimy? – pyta wyraźnie znudzony czekaniem.
            - Za minutę – odpieram, narzucając na siebie jedynie bluzę.
            - Na pewno? – wygląda na to, że mały już nie może się doczekać.
            - Na pewno – potwierdzam.
Nie chcąc, aby chłopiec zagrzał się przed wyjściem szybko łapię z wieszaka swoją kurtkę, którą przewieszam przez torbę. W chwilę później pozwalam synkowi wyjść na korytarz, a sam zamykam drzwi naszego lokum. Kiedy jestem pewien, że nie ominąłem żadnego zamka, chowam klucze do torby. Łapię synka za rękę i wspólnie schodzimy do samochodu.
            - A na hali będzie ten wredny wielkolud, który mi dokucza? – mały przerywa panującą w samochodzie ciszę.
            - Muszę cię zmartwić – odpowiadam mu dość smutno – niestety się pojawi.
            - Ale ja się go boję – w oczach chłopca pojawiają się łzy.
            - Nie ma czego -  mówię, chociaż sam w to nie wierzę – ja z nim porozmawiam.
            - I nie będzie mi dokuczał? – Maks pyta z nadzieją.
            - Nie będzie – odpieram, po czym ruszamy w stronę olsztyńskiej Uranii.


###


            Mija zaledwie kilka minut, a ja i tatuś już jesteśmy na hali. Tata parkuje samochód, po czym pomaga mi wysiąść. Sam wyjmuje z bagażnika swoją torbę i łapie mnie za rękę. Razem idziemy w stronę wejścia dla zawodników. I nagle przypominam sobie o tym wrednym wielkoludzie, który wcześniej mi dokuczał. Czuję strach, który z każdą chwilą podchodzi do mnie coraz bliżej. Zaczynam zaciskać swoje oczka, żeby tata nie widział łez, ale to na nic. Ja i tak się go boję. Czuję, że tatuś mocniej ściska moją małą rączkę, co dodaje mi otuchy. Strach jest trochę mniejszy. Na szczęście razem udaje nam się go odgonić. Nie zdążam nawet się obejrzeć, jak stoimy przed drzwiami szatni. Tata po raz kolejny się do mnie uśmiecha, po czym wchodzimy do środka. Są już wszyscy. Nawet ten głupek, którego nie lubię. Jednak dzisiaj zachowuje się jakoś inaczej. Stoi przodem do ściany i nawet nie zauważa, że tu jestem. Uff! To bardzo dobrze. Wygląda na to, że dziś nie będzie mi dokuczał. Ta myśl powoduje, że przestaję się bać, a na mojej buźce znowu pojawia się uśmiech.
            - Maks! – słyszę za sobą głos wujka Piotrka – miło cię widzieć!
            - Ciebie też – uśmiechnięty przytulam się do wielkiej Gruszki.
            - Cieszysz się, że tata zabrał cię na trening? – pyta rozbawiony?
            - Bardzo! – nie mogę powstrzymać tej radości.
            - Ja też się cieszę! – wujek czochra mnie po włosach.
Po chwili mój tata jest już gotowy. Pokazuje mi, żebym swoją kurtkę i czapkę położył w jego szafce, co też chętnie robię. Zabieram ze sobą tylko Huberta, po czym idziemy na halę. Tata pokazuje mi, gdzie mogę usiąść. Wdrapuję się więc na krzesełko obok pana trenera i cierpliwie obserwuję pracę taty, który przygotowuje się do ważnego meczu.
            - Jak ci się podoba trening taty? – pyta szef zespołu.
            - Bardzo – uśmiecham się wesoło do pana trenera.
            - To się cieszę – mówi do mnie z uśmiechem – a chciałbyś zostać siatkarzem?
            - Tak! – krzyczę – będę siatkarzem jak tata!
Widzę, że zajęcia właśnie dobiegły końca. Większość zawodników rozciąga się, żeby nie mieć zakwasów na mięśniach, jak powiedział mi kiedyś tatuś. On również rozgrzewa się z wujkiem, dlatego podbiegam do nich i zajmuję sobie miejsce w środku.


###


            Dzisiejszy trening jest jednym z najprzyjemniejszych, jakie odbyły się podczas mojego pobytu w Olsztynie. To dzięki Maksowi, który siedzi obok trenera i żywo o czymś konwersuje. Wygląda to nieco zabawnie, lecz postanawiam nie przerywać małemu. Lecz kiedy Maks dostrzega, że udajemy się na rozgrzewkę, kończącą zajęcia, przybiega do mnie. Siada między mną a Piotrkiem, po czym zaczyna powtarzać po nas niektóre ćwiczenia.
            - Jak ci się podobało, mały? – pyta mój klubowy kolega.
            -Bardzo! – chłopiec krzyczy wręcz w swojej euforii – chcę zostać prawdziwym siatkarzem!
Na ostatnie słowa mojego syna oboje z Piotrkiem parskamy śmiechem. Także Maks śmieje się z tego, co przed chwilą powiedział. Jest niesamowicie zadowolony, że  go tutaj zabrałem i od razu wróciła mu radość życia, której ostatnio mu brakowało. No cóż, muszę zabierać go tutaj zdecydowanie częściej!


###


Z okazji nadchodzących świąt Wielkiej Nocy chciałabym życzyć Wam wszystkiego najlepszego. Dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności oraz sukcesów w życiu i samych szczęśliwych chwil. Natomiast autorkom życzę dużo weny, pomysłów i chęci do pisania. Jeszcze raz WESOŁEGO JAJKA!

sobota, 16 marca 2013

Rozdział 9


W tej łazience jest ciemno i strasznie! Rzeczy, które w oświetleniu wydają się niegroźne, teraz sprawiają wrażenie potworów, które za chwile zrobią mi krzywdę. Nie chcę tu być, bo bardzo się boję! Chcę wrócić do swojego pokoiku i zasnąć albo przytulić się do tatusia, co jest teraz zupełnie nie możliwe. Żeby nie musieć tak się bać, zajmuję sobie miejsce między koszem na pranie, a szafką, w której tatuś trzyma ręczniki. Chowam główkę w ramionach i płaczę. Cichutko, żeby Ada nie słyszała. Jeśli moja niania dowie się, że po policzkach płyną mi łezki, na pewno znowu dostanę od niej lanie. Nie lubię, jak ktoś mnie bije lub krzyczy, więc staram się jak najmniej ją denerwować. Również teraz. Chociaż bardzo chcę stąd wyjść. Mam wrażenie, że siedzę tutaj całą wieczność, przez co jestem jeszcze smutniejszy. Poza tym muszę się już wykąpać i zjeść kolację. Powinienem też zajrzeć do mojego misia, bo na pewno się o mnie martwi. Chcę go uspokoić i powiedzieć, że wszystko jest dobrze. Mijają kolejne chwile, a ja nadal tu tkwię. Łezki, które wcześniej kapały z moich maleńkich policzków, już wysychają, a ja nie mam siły, aby uronić następne. Jestem już bardzo zmęczony. I coraz bardziej chce mi się spać. Nie zauważam już tych wszystkich strasznych rzeczy, które mnie otaczają. Opieram główkę o szafkę, po czym Morfeusz zabiera mnie do swojej krainy.


###


            Impreza, którą zorganizował Dawid, trwa w najlepsze. Wszyscy dobrze się bawią i wesoło ze sobą gawędzą. Ale ja nie mam już ochoty na dalsze szaleństwa. Czuję się już zmęczony, a wypity alkohol zaczyna szumieć mi w głowie. Nie wypiłem zbyt wiele, lecz procenty buzują w moich żyłach. Jedyna rzecz, której pragnę to łóżko. Nie jakaś kanapa, czy materac w mieszkaniu kolegi, a łóżko. Moje własne, znajdujące się w pokoju sąsiadującym z pokojem Maksa. I chociaż zostawiłem syna pod dobrą opieką, to bardzo się za nim stęskniłem. Co prawda obiecałem małemu przed wyjściem, że zagramy dziś w jego ulubioną grę planszową, nie mogę dotrzymać słowa. Gdyby nie ta impreza, teraz byśmy się bawili. Jednak nie mogę cały czas myśleć o dziecku. Nie dzieje mu się krzywda, a ja muszę wziąć pod uwagę swoje potrzeby. Kocham go nad życie, lecz myśląc tylko o tym, czego potrzebuje, mógłbym go zbyt mocno rozpieścić. Nie o to mi chodzi. Chcę mieć z Maksem najlepszy kontakt, jaki jestem w stanie mieć. Marzę również o tym, aby dobrze go wychować, co oznacza, że malec nie może mieć zwyczajnie wszystkiego, o czym marzy, bo po prostu nasz kontakt i relacje zostaną zastąpione kolejnymi bezużytecznymi zabawkami, a zabawki to przecież nie miłość rodzica do dziecka.
            - Dawid – zwracam się do gospodarza imprezy – kursują tu jakieś autobusy?
            - Najbliższy jest za 5 minut z przystanku po drugiej ulicy – słyszę odpowiedź.
            - Jesteś wielki – poklepuję Gunię po ramieniu – dzięki za wszystko.
            - Spadasz już? – do rozmowy włącza się Gruszka.
            - Tak – odpieram – chcę się już położyć.
            - W takim razie odwiozę cię – mówi Piotrek – spokojnie, nie piłem.
W chwilę po tym wychodzimy z imprezy organizowanej przez Dawida. Milcząc kierujemy się do samochodu Gruszki, który stoi tuż nieopodal wejścia do klatki schodowej. Kapitan bez słowa otwiera samochód i gestem wskazuje mi miejsce dla pasażera.  Czym prędzej wsiadam do wnętrza jego Toyoty, po czym zapinam pas. W chwilę później Piotrek do mnie dołącza i odpala silnik.
            - Czemu nie chciałeś zostać – kolega pyta mnie, kiedy wyjeżdżamy na drogę.
            - Jestem już zmęczony – tłumaczę – a poza tym, chcę już się zobaczyć z małym.
            - Tęsknisz za nim? – jak dla mnie to pytanie jest oczywiste, ale odpowiadam.
            - Bardzo – nie kryję troski o chłopca – to jedyna bliska osoba, którą mam.
W samochodzie zapada niezręczna cisza, ale to nawet dobrze. Chociaż przyjaźnię się z Piotrem od samego początku, nie chcę słuchać teraz banalnych wywodów w stylu „będzie dobrze”, „nie martw się”, „ dasz radę”. Każdego dnia staram się dać z siebie wszystko, aby małemu niczego nie brakowało, jednak czyjaś motywacja nie jest mi potrzebna. Zwłaszcza tych, którzy mają pełne rodziny, kochające żony i gromadkę dzieci. Ja mam tylko jednego syna i sam podołam temu, co mnie czeka.
            - Jesteśmy już na miejscu – z zamyślenia wyrywa mnie głos przyjmującego.
            - Tak szybko? – nie mogę ukryć zdumienia.
            - Owszem – Gruszka uśmiecha się ledwo widzialnie – zmykaj już na górę.
Staram się wykrzesać z siebie choć trochę uśmiechu, chociaż zmęczenie mi na to nie pozwala. Cieszę się, że jestem już na miejscu, co kolejny raz zawdzięczam niezawodnemu Gruszce. Dziękuję mu ochrypłym głosem, po czym kieruję się na górę. Nie marzy mi się nic innego, jak tylko własne łóżko.


###


            Po jakimś czasie zostaję wyrwany ze snu. Otwieram oczka, ale na krótko. Niemal natychmiast zaciskam powieki, bo oślepia mnie zapalone światło. I nagle uświadamiam sobie, gdzie jestem. To łazienka, w której przed paroma godzinami zamknęła mnie Ada. Powoli staram się przyzwyczaić do światła. Obok mnie stoi Ada, która wygląda bardzo spokojnie. Pomaga mi się wyswobodzić z mojej kryjówki, a po chwili przynosi czystą piżamkę i napuszcza mi wody do wanny. Wrzuca do niej również moje ulubione zabawki. W chwilę później podnosi, żeby mnie do niej włożyć. Uśmiecha się przy tym bardzo ładnie, co powoduje, że mój dobry nastrój znowu wraca.
            - Przepraszam – mówi, gdy bawię się swoją ulubioną kaczką – nie chciałam tego zrobić.
            - Dobrze – odpowiadam jej wolno – ale ja strasznie się bałem.
            - Wiem, słońce – oznajmia – ale nie gniewaj się na mnie – w zamian za to zabiorę cię jutro na lody.
            - Naprawdę? – nie mogę uwierzyć w to, co mówi niania.
            - Tak – znowu się uśmiecha  - a teraz się umyj i pójdziemy spać.
Czuję, że muszę wybaczyć jej to, co zrobiła. Tak ładnie się uśmiecha, że zapominam o wszystkim, co się dziś wydarzyło i posłusznie wykonuję jej polecenia. Nawet przytakuję, gdy przed snem prosi mnie, aby nie mówić nic tatusiowi. Wierzę, że było to tylko raz.

sobota, 9 marca 2013

Rozdział 8


Już mam wsiąść do samochodu, gdy dogania mnie Wojtek. Młody środkowy uśmiecha się wesoło, co wywołuje uśmiech także u mnie. Chociaż z drugiej strony jestem tym mile zaskoczony. Cieszę się, że z większością drużyny mam dobry kontakt i prawie wszyscy zaakceptowali mojego synka.
            - Co jest, młody? – pytam, nie kryjąc swojego chichotu.
            - Mam do ciebie sprawę – Wojtek wyrzuca z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.
            - Słucham cię – odpieram zachęcająco.
            - Dawid organizuje dzisiaj małą domówkę i prosił, żeby zapytać, czy nie wpadniesz?
            - Myślę, że to dobry pomysł – mówię – pozwól, że zadzwonię do opiekunki małego.
            - Jasne – środkowy pokazuje białe zęby w szerokim uśmiechu.
Nim udaje mi się dodzwonić do Ady, mija dobrych kilka minut. Obiecywała, że będzie nosić telefon przy sobie, ale to nie takie łatwe, gdy kąpie małego, czy akurat się razem bawią. Jednak po dłuższej chwili udaje się. Informuję opiekunkę, że nie wrócę dziś na noc, po czym chowam telefon. W chwilę później wrzucam do bagażnika swoją torbę, jak również zajmuję miejsce za kierownicą. Do mojego samochodu wprasza się Wojtek, który nie ma prawa jazdy, co jest równoznaczne z tym, że nie jest w stanie dostać się do mieszkania Guni. Większość chłopaków już pojechała lub nie mają miejsc w swoich pojazdach, dlatego jestem zmuszony przygarnąć Sobalę. Lecz dla mnie nie stanowi to żadnego problemu. Wręcz przeciwnie – cieszę się, że będę miał towarzystwo. Wbrew pozorom lubię tego geniusza, gdyż zawsze dopisuje mu świetny humor, który często udziela się całej drużynie.
            - A masz chociaż adres? – pytam, przerywając Wojtkowi opowiadanie dowcipów.
            - Tak, tak – odpowiada, usłyszawszy, o co proszę – Gdańska 16/3.
Dziękuję koledze za udzielenie koniecznych informacji, po czym pozwalam, aby wrócił do zasypywania mnie kolejnymi żartami. Przyznam, że niektóre z nich są nawet zabawne, co wywołuje u nas kolejne napady śmiechu. Nie mogę jednak śmiać się do rozpuku, ponieważ prowadzę samochód. W związku z tym nie chcę spowodować żadnego wypadku. W przeciwnym razie nie mógłbym zająć się wychowaniem syna. Co gorsza, gdybym zginął małego czekałby dom dziecka lub jakaś rodzina zastępcza, czego wolałbym uniknąć. Nie było mi dane rozmyślać na temat synka, gdyż wciąż słuchałem instrukcji Wojtka, który wskazywał  drogę. Na drogach nie ma dużego ruchu, więc szybko dojeżdżamy. No cóż, czas zaczynać.


###


            Kiedy na podwórku zrobiło się ciemno, do mojego pokoju przychodzi Ada. Siada na moim łóżeczku i mówi, że tatuś nie wróci dzisiaj na noc. Zamiast tego ona będzie mnie pilnować. Jestem z tego powodu dosyć smutny. Strasznie cieszyłem się, że tatuś przyjdzie i zrobi mi pyszną kolację. Ale koledzy zaprosili go na imprezę i nie mógł im odmówić. Trochę szkoda. Jednak Ada też stara się zapełnić mój czas. Często zabiera mnie na spacery i razem się bawimy. Ona cały czas ma nowe pomysły i nigdy się z nią nie nudzę.
            - Maks, pobawisz się trochę sam? – pyta uśmiechnięta.
            - Dobrze – zgadzam się od razu.
Ada mierzwi moje włosy, po czym wychodzi. Starannie zamyka drzwi mojego pokoiku i idzie do kuchni. Po chwili słychać w domku dzwonek do drzwi. Moja niania natychmiast idzie otworzyć. Przez moment myślę sobie, że to tatuś, ale niestety się mylę. Do holu wchodzi jakaś pani, chyba koleżanka Ady. Chciałbym wyjść, żeby zobaczyć, co się dzieje, ale znów czuję strach. Boję się, że ta pani jest straszna i zacznie po mnie krzyczeć. Dlatego zostaję u siebie i zaczynam usypiać mojego misia. Hubert jest ciężko chory, więc muszę się nim zająć. Jest mu też bardzo smutno, więc staram się go pocieszyć. Jednak piosenki, które śpiewam misiowi w niczym nie pomagają. Hubert nadal płacze. Ma także wysoką temperaturę. Muszę go położyć w swoim łóżeczku, co też czynię. Żeby nie był taki samotny kładę się obok niego pod kolorową kołdrą. Nie zauważam więc, kiedy zasypiam w objęciach swojej ulubionej maskotki.


###


            Budzę się po kilku godzinach spokojnego snu. Cichutko wychodzę z łóżeczka, po czym otwieram drzwi swojego pokoju. Staram się nie hałasować, żeby nie przeszkadzać. Widzę jednak, że ta obca kobieta już sobie poszła. Ada siedzi teraz w salonie i ogląda w telewizji jakiś program. W dłoni trzyma kieliszek wypełniony czymś czerwonym. Może to wino – nie wiem, bo jestem jeszcze zbyt mały, żeby to rozpoznać. Cichutko siadam obok niani, do której staram się przytulić. Ada jednak mnie odpycha i patrzy na mnie groźnym wzrokiem.
            - Czemu nie chcesz mnie przytulić? – pytam smutno.
            - Bo nie mam na to ochoty, robalu – odpowiada.
            - Ale zawsze mnie przytulałaś – próbuję zaprotestować.
            - No, to co – jej głos staje się coraz bardziej nie przyjemny – spadaj już.
Kiedy słyszę słowa opiekunki robi mi się naprawdę przykro. Postanawiam więc wrócić do swojego pokoiku, lecz po zejściu z kanapy przewracam niechcący stojące przy stole krzesło. Po salonie rozlega się ogromny huk. Natychmiast chowam się  za kanapą. Skulony chowam główkę w swoich ramionach. Czuję, że moje serduszko bardzo szybko bije, jakby ze strachu. Po paru minutach Ada odnajduje mnie. Opiekunka ciągnie mnie za rączkę, czym zmusza do wstania, więc tak też robię. W chwilę później niania znów siada na kanapie. Kładzie mnie brzuszkiem na swoich kolanach i raz po raz uderza dłonią w moją pupę. Chociaż staram się nie płakać, łzy cisną się do moich oczek. Zaciskam więc powieki, aby ona tego nie zauważyła.
            - To boli! – krzyczę nie postrzeżenie dla samego siebie.
            - Ma boleć! – Ada również krzyczy – A teraz się zamknij głupi dzieciaku!
Żeby nie złościć jej bardziej nic już nie mówię. Pozwalam tylko, żeby pojedyncze łezki spływały po moich malutkich policzkach. Na szczęście po kilku minutach Ada przestaje mnie bić. Znów ciągnie mnie za rączkę. Tym razem niania kieruje swoje kroki do łazienki. Nim zdążę się zorientować, zamyka mnie w ciemnym pomieszczeniu.
            - Boję się – krzyczę, łkając donośnie.
            - Nie interesuje mnie to – jej głos staje się oziębły – wyjdziesz, jak ci powiem.
Po tych słowach Ada odchodzi od drzwi, wracając do salonu.



sobota, 2 marca 2013

Rozdział 7


Zmęczony, ale szczęśliwy przekraczam próg swojego mieszkania. Natychmiast czuję na swojej nodze te małe rączki, które ją oplatają. Maks łaskocze mnie swoją czupryną. W ogóle nie mogę się wyswobodzić z tego uścisku. Dopiero po dłuższej chwili chłopiec przestaje mnie obejmować i biegnie do pokoju. Ja w tym czasie zrzucam buty i odnoszę torbę do sypialni. W chwilę po tym kieruję się do salonu, w którym mały ogląda ulubioną bajkę. Tuż obok niego siedzi opiekunka, która widocznie dotrzymuje mu towarzystwa. Razem śmieją się i komentują motywy znanej kreskówki. Mój syn jest rozpromieniony. Cieszę się, że udało mu się polubić nową opiekunkę, choć oboje mieliśmy w stosunku do niej złe przeczucia. Ale na szczęście wszystko dobrze się układa. Jestem wdzięczny Gruszce za to, że polecił mi sprawdzoną opiekunkę dla takich dzieci, jak mój syn. Piotrek spadł nam z nieba i nigdy w życiu mu się nie odwdzięczę, chociaż nie wiem, jak bym się starał.
            - Ja w takim razie będę się zbierać – Ada przerywa ciszę, zakłóconą jedynie przez szum telewizora.
            - Już mnie zostawiasz? – Maks pyta smutno.
            - Przecież tata do ciebie wrócił – niania cierpliwie mu tłumaczy – spędzicie trochę czasu razem, a ja odwiedzę cię jutro.
            -To fajnie!– chłopiec znów jest rozpromieniony – to do jutra!
            - Trzymaj się – odrzeka Ada – miłego wieczoru! – zwraca się także do mnie.
Odwzajemniam jej uśmiech, po czym obserwuję, jak dziewczyna wychodzi z naszego mieszkania. Drzwi zamykają się bezszelestnie, więc jesteśmy już sami. Tylko ja i Maks. Przez cały ten wyjazd, z którego dopiero co wróciłem, marzyła mi się taka chwila. Tęskniłem za małym i nie mogłem doczekać się momentu, gdy wreszcie pobawię się z synkiem. Pragnienie to wzmagało się, kiedy młody środkowy zaczął drwić ze mnie i Maksa. Jedna rzecz mnie wtedy zastanowiła: co my mu zrobiliśmy, że aż tak nas nie cierpi?
            Gdybym mógł w dalszym ciągu gdybałbym nad czymś, co nie ma najmniejszego sensu. Mogę się tylko domyślać, co kieruje Hainem podczas  dokuczania mojemu synkowi. Jednak to w żaden sposób nie usprawiedliwi chłopaka, który wyżywa się na niewinnym trzyletnim dziecku. Nie popieram tego, więc nie pozwolę, aby ktoś męczył moje dziecko.
            - Tatuś! – moje ponure rozmyślania przerywa Maks – chodź, coś ci pokażę!
Nim zdążę odpowiedzieć, chłopiec już ciągnie mnie za rękę. Razem wchodzimy do jego pokoju, gdzie na dywanie stoi duży domek z klocków. Obydwoje siadamy na dywanie, po czym Maks prezentuje mi swoje dzieło.
            - To jest nasz dom – mówi uroczyście – będziemy w nim razem mieszkać.
            - Sam go zbudowałeś? – pytam mile zaskoczony.
            - Nie – chłopiec odpowiada z uśmiechem – Ada mi pomogła.
Po ostatniej wypowiedzi małego moje uznanie dla Ady wciąż rośnie. Jestem coraz bardziej przekonany, że moim synem zajmuje się właściwa osoba. Zupełnie nie spodziewałem się, że ona tak lubi dzieci. Jednakże pierwsze wrażenie okazało się mylne, zarówno dla mnie, jak i dla trzylatka, który żywo opowiada o kolejnych pomieszczeniach znajdujących się w zbudowanym przez niego domku.
            - I jeszcze będziemy mieć pieska – z twarzy malca nie schodzi uśmiech – będzie nas bronił.
            - Przed kim? – pytam z udawaną ciekawością.
            - Przed tym nie dobrym panem, który mi dokuczał wtedy w szatni.
Odpowiedź Maksa bardzo mnie zaskoczyła. W pierwszej chwili zupełnie nie wiem, jak się zachować. Nie chcę go urazić, więc zdecydowanie wolę zastanowić się nad tym, co do niego mówię. Poza tym nie chcę popsuć mu dobrego humoru, w który wprawił go mój dzisiejszy powrót.
            - A może coś zjemy? – pytam, zmieniając temat.
            - Chętnie – chłopiec zapomina o tym, co mówił wcześniej – bardzo zgłodniałem!
            - To chodźmy! – mówię, podając mu rękę.


###


            Dziś bez większych problemów udaje mi się wyjść z domu. Maks chętnie zostaje z Adą, która co rusz znajduje dla niego nowe zajęcia. Z każdym dniem, kiedy zostawiam syna pod jej  opieką, co raz bardziej się do niej przekonuję. Wiem, że gdyby nie mój klubowy przyjaciel, wciąż byłbym w bardzo trudnej sytuacji, być może bez wyjścia. Spokojny o malca wsiadam do samochodu, który wiezie mnie do miejsca mojej pracy. W świetnym nastroju przekraczam próg „Uranii”. Uśmiechnięty kieruję się do szatni, gdzie jest już większość drużyny. Rozglądam się po pomieszczeniu i witam z kolegami. Z każdym z nich zamieniam kilka zdań o panującej na zewnątrz pogodzie. W pewnej chwili wesoły nastrój znika. W szatni pojawia się Hain, który zachowuje się, jakby miał muchy w nosie. Ten rozkapryszony dzieciak okropnie psuje wszystkim humor i powoduje, że tracimy ochotę do treningu.
            - Hain, nie możesz się już zamknąć? – pyta lekko zniesmaczony Sobala.
            - Jak ci się nie podoba, to nie słuchaj – środkowy odzywa się bardzo nie przyjemnie.
            - Tylko, jakbyś nie wiedział, wszyscy mają cię po dziurki w nosie – do rozmowy włącza się Ferens.
            - Właśnie – przytakuje Żurek.
Atmosfera w tym niewielkim pomieszczeniu bardzo się zagęszcza. Większość zawodników popiera Wojtka i strofuje Piotra, który nie zdążył jeszcze powiedzieć nic na mój temat. I bardzo dobrze. Bo gdyby ktoś dopuścił tego kretyna do głosu, już pewnie słuchałbym, jaki Maks jest głupi i niedorozwinięty. Wcale tak nie jest, więc tym bardziej cieszę się, że chłopaki się do niego przyczepiły. Pewnie dyskusja trwałaby dalej, ale słyszymy gwizdek trenera, który wzywa nas do stawienia się na hali. Jak na komendę wstajemy i kierujemy się do pomieszczenia przeznaczonego na odprawy.


###


            - Jak się tutaj aklimatyzujesz? – pyta trener, który zdążył do mnie podejść po zakończeniu treningu.
            - W porządku – odpowiadam – dziękuję, że pan pyta.
            - Cała przyjemność po mojej stronie – szkoleniowiec się uśmiecha – a jak synek?
            - W porządku – mówię – świetnie bawi się ze swoją opiekunką.
            - Dobrze, że rozwiązałeś ten problem – Panas klepie mnie po ramieniu.
            - Ja również się cieszę – odwzajemniam uśmiech przełożonego.
            - A może przyprowadzisz go na halę któregoś dnia?
            - Chętnie – odpowiadam, nie kryjąc zaskoczenia – dziękuję!
Po rozmowie z trenerem humor od razu mi się poprawił. Dobry nastrój wraca i nic nie jest w stanie mi go odebrać. Nawet miotający się po szatni Hain. Środkowy jest nabuzowany, ale nie wiele mnie to interesuje. Postanawiam pojechać do domu, aby przekazać synowi tę świetną wiadomość. Z prędkością światła ubieram się i wybiegam z szatni.
             - Do jutra! – krzyczę przed wyjściem, a po chwili wdycham świeże powietrze.


###

Wena mi dziś dopisała, więc pozostawiam Was z najnowszym rozdziałem.
Kolejny już za tydzień o podobnej porze. 
Zapraszam wszystkich na fanpage.
Pozdrawiam i życzę miłego czytania :)