niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 26

** Katherina **


            Ciemny, zimowy wieczór. Na zewnątrz pada śnieg, więc pogoda nie zachęca, aby opuszczać ciepłe mieszkania. Jednak ja jestem zmuszona, aby włożyć na siebie jedną z wielu kusych spódniczek oraz, odsłaniającą brzuszek, koszulkę. Na mojej szyi spoczywa szal w kolorze jaskrawego różu. Całości dopełnia nie tylko makijaż, ale także krótka kurtka i wysokie szpilki. Gdy zbliża się wyznaczona godzina, biorę w dłoń małą kopertówkę, po czym kieruję się na róg jednej z olsztyńskich ulic. Kiedy zatrzymuję się wśród dziewczyn, które trudnią się tym samym, co ja, zapalam papierosa. Raz po raz obserwuję, jak kolejne prostytutki odjeżdżają ze swoimi klientami. Nagle przy „naszej” ulicy zatrzymuje się wypasiony samochód z logo klubu siatkarskiego na drzwiach od strony kierowcy. Czyżby mój eks zostawił małego w domu i szukał przygód? Ech, skąd mi to w ogóle przyszło do głowy?! Przecież Lukas jest zbyt porządny, żeby chociaż raz zostawić to głupie dziecko w domu i pójść sobie na panienki.
            - Ej, maleńka – słyszę głos dobiegający z wnętrza samochodu – znajdziesz chwilę dla zmęczonego sportowca?
            - Dla sportowca? – pytam, zastanawiając się – czemu nie?
Kiedy mężczyzna słyszy z moich ust twierdzącą odpowiedź, natychmiast otwiera drzwi po stronie pasażera. Nie czekając zbyt długo, wsiadam do środka, zatrzaskując je za sobą. Niemalże od razu kładę dłoń na udzie zawodnika. Być może nie powinnam przeszkadzać mu w prowadzeniu, ale w końcu od czegoś tutaj jestem. Po kilku minutach szybkiej jazdy parkujemy przed położonym na obrzeżach miasta motelem. Siatkarz odbiera klucze, po czym wprowadza mnie do jednego z, położonych na parterze, pokoi.
            - Pokaż, co potrafisz, maleńka – z jego ust pada swego rodzaju rozkaz.
Nie musi mi powtarzać dwa razy. Natychmiast zrzucam z siebie wszystkie ubrania. Zostając w samej bieliźnie, zaczynam swój erotyczny taniec po hotelowym pokoju. Mężczyzna, który mnie tutaj zaprosił, z uśmiechem na twarzy rozłożył się już wygodnie na łóżku, obserwując moje poczynania. Z każdą kolejną chwilą taniec robi się coraz bardziej zmysłowy. Wraz z kolejnymi układami rozpalam jego zmysły do granic możliwości.
            - Chodź tutaj! – ni stąd, ni zowąd, jego przyjazny głos zamienia się w krzyk.
            - Czego sobie życzysz? – pytam potulnie.
            - Zrzuć z siebie te skąpe szmatki i zajmij się mną – wydaje następny rozkaz.
Natychmiast wykonuję polecenie swojego klienta. Rozbieram się z ostatniej odzieży, jaką mam na sobie, po czym pomagam pozbyć się ubrań także i jemu. Nadal rozpalam jego zmysły do tego stopnia, że ta noc staje się najlepszą w jego życiu i nigdy jej nie zapomni. Już ja się postaram, aby nie zapomniał jej do końca swojego nędznego, siatkarskiego życia.


###


Tatuś poszedł na trening, a mi robi się bardzo smutno z tego powodu, że muszę siedzieć z Adą. Niania ma dzisiaj zły humor, więc lepiej nie wchodzić jej w drogę. Staram się nie wychodzić z pokoiku, ale ja się zwyczajnie nudzę! Nie podobają mi się już te wszystkie zabawki, którymi bawię się z tatusiem. To już nie to samo. Swoja drogą, nie mam nawet kolegów, żeby się z nimi spotykać i spędzać czas na zabawie. Mam tylko dwa misie. Biorę je więc i tłumaczę, jak buduje się domek z klocków. – tutaj musisz postawić okienko, a tutaj drzwi – mówię do Fiśla. Jednak to nie jest to samo co zabawa z tatą. Bardzo szybko nudzę się budową z klocków. Idę więc do Ady. Ona jak zawsze siedzi przed telewizorem i ogląda jakiś babski serial.
            - Zabierzesz mnie na spacer? – pytam grzecznie.
            - Nie! – jej odpowiedź jest bardzo krótka.
            - Ale dlaczego? – po moim policzku płynie pojedyncza łezka.
            - Bo nie będę marznąć przez takiego gówniarza, jak ty!
Kiedy słyszę jej tłumaczenie, jest mi naprawdę bardzo smutno. Wiem, że może ją to zdenerwować, ale trudno mi się powstrzymać. Niepostrzeżenie dla samego siebie wybucham głośnym, a zarazem gorzkim i przejmującym płaczem. Chowam się za kanapą, opierając główkę o ramionka, ale niestety nie mam wiele czasu, aby się wypłakać. Ada natychmiast się podnosi się, po czym podchodzi do mnie. Jednym ruchem zmusza mnie, bym stanął na moich maleńkich nóżkach. Skoro już się zdenerwowała, to staram się być posłuszny, ale nie wiele mi to pomaga. Natychmiast dostaję klapsa, a później jeszcze jednego i następnego. Skóra zaczyna boleć i na pewno jest czerwona. Ale ona się tym nie przejmuje. Raz za razem bije mnie, a potem znów zaprowadza do łazienki. Wpycha mnie do pomieszczenia, gasząc światło i zamykając drzwi. Znowu widzę tę ogarniającą wszystko ciemność. Czuję ten sam strach, który towarzyszy odbywaniu kar w łazience. Jednak tym razem nie chowam się w kącie pomiędzy szafką, a koszem na pranie. Stoję na środku i tupię stopkami w podłogę. Po jakimś czasie podchodzę do drzwi, w które walę maleńkimi piąstkami.
            - Nic ci nie zrobiłem! – krzyczę – wypuść mnie!
            - Jak się uspokoisz to wyjdziesz – natychmiast mi odpowiada.

Nie pozostaje mi nic innego, jak usiąść na chwileczkę i powstrzymać łezki. Chociaż jest mi bardzo smutno, że nie pójdę dziś na sanki, to udaje mi się opanować drżenie cieniutkiego głosiku. Gdy niania słyszy, że już nie płaczę, natychmiast pozwala mi wyjść. Biorę z mojego pokoju misia, a potem idę do salonu, gdzie czeka już przygotowana dla mnie bajka. Ada zostawiła na stoliku ciastka i soczek w moim ulubionym kubku. Zaraz, zaraz. Coś tutaj jest nie tak. Najpierw bije mnie, a potem daje słodycze? Pewnie chce, żebym nic nie mówił tatusiowi. Jednak nie przypuszcza, że ja już nie chcę z nią zostawać i się jej boję. Biorę do buźki pierwsze ciastko. W tej właśnie chwili postanawiam, że wszystko narysuję i powiem tacie. Niech ona sobie nie myśli, że może traktować mnie jak przedmiot, który nie czuje. Ja jestem malutki, ale żywy człowieczek i wszystko mnie boli. Oby tylko tata mi uwierzył, bo to prawda!

niedziela, 13 października 2013

Rozdział 25

Dzisiaj po raz pierwszy muszę iść do pana doktora na rehabilitację. Bardzo chciałem, żeby tatuś poszedł ze mną, ale on musi pojechać na trening. Jest mi z tego powodu bardzo smutno. Nie chcę płakać. Jednak to wszystko jest ode mnie dużo silniejsze. Teraz jestem w dużym pokoju i oglądam swoją ulubioną bajkę. Jak każdego dnia, tatuś właśnie szykuje się na trening. Już ma wyjść, kiedy dzwoni dzwonek. Tata bez słowa idzie otworzyć. Nic nie mówiąc wpuszcza nianię do naszego domku. O nie! Tylko nie ona! Nie chcę już z nią zostawać! Bardzo chciałbym się gdzieś schować, żeby ona mnie nie zauważyła. Ale jest za późno. Ada wchodzi do salonu i z uśmiechem podaje mi rękę. Ja już wiem, że to nie jest prawdziwy uśmiech. Gdy tylko tatuś wyjdzie, ona znowu zamieni się w potwora!
            Siedząc w salonie, słyszę, jak tatuś tłumaczy opiekunce różne rzeczy. Później przychodzi mi pomachać i idzie. Trzask zamykanych drzwi oznacza, że tata idzie do pracy. Właśnie zamierzam schować się pod kocykiem, żeby Ada mnie nie zauważyła. Lecz ona wchodzi do pokoju. Jej uśmiech dawno zniknął z twarzy i teraz widać na niej tylko złość.
            - Wstawaj mały potworze – opiekunka wydaje mi polecenie ochrypłym tonem.
Żeby nie dostać w pupę, szybko podnoszę się z kanapy i idę do swojego pokoju. Tam Ada wyjmuje mi ubranka, które kładzie na łóżku. Nie czekając na jej kolejne polecenia, szybciutko się ubieram. Sam wkładam na stópki ciepłe buciki, potem wsuwam czapkę i rękawiczki. To powoduje, że moja opiekunka jest zadowolona. Klepie mnie po ramieniu, a potem każe zejść do jej samochodu. Robię wszystko, żeby tylko nie miała powodów do uderzenia mnie. Jak na razie idzie mi bardzo dobrze i staram się, by już tak zostało. Nie długo po tym, jak staję przed naszą klatką schodową, na dole pojawia się Ada. Bierze mnie za rękę i prowadzi do samochodu. Jest w nim fotelik. Sam więc siadam na właściwym miejscu. Czekam aż ruszymy. Nie pytam, gdzie jedziemy, bo doskonale wiem. Ada zresztą też nie kwapi się, by o coś pytać. Wyraz jej twarzy jest surowy, usta ma zaciśnięte.
            - Daleko to jest? – pytam po jakimś czasie.
            - Nie – jej ton jest bardzo oschły.
            - to znaczy, że zaraz tam dojedziemy? – próbuję dociekać.
            - Już dojechaliśmy, wysiadka! – Ada podnosi głos.
Posłusznie wysiadam z samochodu. Jednak tym razem moje zachowanie nie zadawala niani. Gdy moja opiekunka zabiera torbę ze strojem dla mnie i zamyka pojazd, podchodzi. W jej oczach jest coś naprawdę bardzo nieprzyjemnego. Czuję więc strach. Zawsze tak jest, kiedy zamierza mnie uderzyć. Moje przeczucia się sprawdzają. Ada odkłada torbę na asfalt, po czym daje mi klapsa. Na całe szczęście nie boli mocno, bo mam na sobie grube rajstopki i spodnie. Po wymierzeniu mi tej niby zasłużonej kary, niania znów bierze mnie za rękę, po czym idziemy w stronę bardzo dużego budynku.


###


            Nie musimy długo czekać na wejście do sali ćwiczeń. Po krótkiej chwili oczekiwania jesteśmy już w środku. Ada pomaga mi się ubrać, a później podchodzi do mnie jakiś pan. Przedstawia się i mówi, że będzie prowadził ze mną ćwiczenia. Staram się go słuchać, ale on bardzo szybko się denerwuje i zaczyna na mnie krzyczeć. Przestaję wykonywać ćwiczenie. Uciekam do kąta, w którym zaczynam płakać. Znowu czuję to, czego bardzo nie lubię. Po prostu bardzo się boję. Najchętniej wróciłbym do swojego łóżeczka, przytulił misie i nie wychodził stamtąd przez cały dzień. Ale to tylko moje marzenia… Po paru chwilach podchodzi do mnie moja niania. Znów zaczyna krzyczeć. siłą zmusza mnie do tego, bym wstał. Nie chcę, żeby znowu mnie uderzyła, dlatego powolutku podnoszę się z mojego miejsca. Gdy tylko na nią patrzę, wiem, że wydarzy się coś złego. I właśnie tak się dzieje. Nie mylę się.
            - Co ty wyprawiasz, gówniarzu?! – niania zmusza mnie do spojrzenia w jej oczy.
            - Ja… ja… - nie wiem, co odpowiedzieć.
            - Poczekaj, aż wrócimy do domu! – Ada znowu podnosi glos – a teraz ćwicz!
Ze spuszczoną główką podchodzę do pana rehabilitanta. Już się trochę uspokoił. Teraz uśmiecha się do mnie i pomaga robić ćwiczenia zarówno na rączkę, jak i nóżkę. Ja jednak nie potrafię skupić się na tym, co mam zrobić. Nadal czuję na sobie spojrzenie Ady, która jak zawsze jest wściekła. Ale ja jej przecież nic nie robię. Niestety ona tego nie rozumie.
            - No, młody człowieku – zwraca się do mnie rehabilitant – na dzisiaj koniec.
Uśmiecham się leciutko, ciesząc się, że to już koniec. Chociaż to dopiero pierwsze zajęcia, już ich nie lubię. Po pierwsze, muszę przychodzić na nie z nianią, a po drugie, ten koleś jest jakiś szurnięty. Tak samo jak Ada! Najpierw krzyczy, a potem jest miły. Tak, jakby chciał mnie uderzyć. Jest mi z tego powodu trochę przykro. I wiem, że już tutaj nie wrócę i nie będę ćwiczył z tym kretynem!
            - Co to miało być?! – kiedy tylko znajdujemy się w samochodzie opiekunka znowu wrzeszczy.
            - Nie chcę, żeby on po mnie krzyczał, tylko pomógł mi wyzdrowieć! – mówię trochę za bardzo piskliwie.
            - Ech… - Ada nagle wzdycha – co ja mam z tobą zrobić, gówniarzu?
            - Pojedźmy do domu i połóż mnie spać – proszę.
            - Niech będzie – zgadza się – nawet tym razem ci odpuszczę, bo nie chce mi się z tobą bawić.

Jestem szczęśliwy, że tym razem Ada nie da mi kary. Nie chcę, by znów zamknęła mnie do łazienki, co od pewnego momentu zdarza się kilka razy w ciągu dnia. Trafiam tam naprawdę za wszystko. Za to, że źle złożyłem ubranka, nie schowałem zabawek, zasnąłem przed telewizorem, czy chociażby za to, że nie smakował mi obiad. Bardzo często robi mi się z tego powodu smutno. Chętnie powiedziałbym o wszystkim tatusiowi, ale Ada obiecała, że jeśli to zrobię, to już go nie zobaczę. Bardzo się tego boję, więc spełniam wszystkie prośby mojej opiekunki. Robię to bardzo niechętnie, ale ona może naprawdę zabrać mi tatę! Chcę, żeby był zawsze blisko, dlatego milczę, jak zaklęty. Wiem, że tata się domyśla, ale jak powiedzieć mu, że powinien Adę zwolnić? Przecież i tak mnie nie posłucha! Jejku… mam nadzieję, że prędzej czy później wyrzuci tę sadystkę z naszego domku. To od dłuższego czasu moje marzenie. Mając nadzieję, że się spełni i razem z tatą będziemy szczęśliwi, zasypiam w swoim samochodowym foteliku.


###

Witam wszystkich po tej długiej przerwie. 
Mam nadzieję, że odcinek Wam się spodoba. 
Zgodnie z zapowiedzią na fanpage od teraz odcinki będą pojawiać się
co dwa tygodnie. Pozdrawiam serdecznie!

sobota, 7 września 2013

Rozdział 24

Czas w Gdańsku pędzi, jak z bicza strzelił. Ledwo udało nam się dojechać na miejsce i przespać, a już musimy ganiać po hali. Nie, żebym tego nie lubił, ale dzisiaj chętnie zostałbym w łóżku i zwyczajnie odpoczął. Jednak trener Panas nie zna czegoś takiego, jak odpoczynek. Uważa, że skoro dał nam czas na sen od razu po przyjeździe, to teraz naszym zakichanym obowiązkiem jest stawienie się na treningu. Chociaż bardzo mi się nie chce, zwlekam z łóżka i ubrany w strój treningowy pędzę do hali, która jest połączona z naszym hotelem. Maks śpi tak słodko, iż postanawiam go nie budzić. Zabieram jedynie klucz do naszego tymczasowego lokum, po czym wybiegam. Nie chcę się spóźnić, bo to wiąże się z dodatkowymi metrami wokół boiska lub dodatkową godziną na siłowni. Nie mogę sobie jednak pozwolić na coś takiego, bo jak Maks się obudzi, a ja nie będę długo wracać, to chłopiec po prostu się wystraszy. Ostatnio miał dosyć stresów związanych ze swoją opiekunką, a ja nie chcę mu dokładać kolejnych.
            - Ooo… Ty też pędzisz na trening? – na korytarzu spotykam naszego libero.
            - A mam inne wyjście? – odpowiadam pytaniem na pytanie.
            - Chyba nie… - Michał zamyśla się na moment – w przeciwnym razie Panas da nam popalić.
            - No właśnie – przyznaję koledze rację – mam nadzieję, że na jakimś roztrenowaniu się skończy.
Żurek się tylko uśmiecha. Poklepuje mnie po ramieniu, gdy dowiaduje się, że zostawiłem syna samego w pokoju i poszedłem na zajęcia. Trochę się o niego martwię, ale to mądry chłopiec. Zapewne domyśli się, że musiałem zwyczajnie wyjść. Jednak mam z tego powodu wyrzuty sumienia. Dlatego marzę, aby ten nieszczęsny trening skończył się, zanim zdąży się zacząć.
            Moje marzenie o szybko zakończonych zajęciach spełnia się. Dzisiaj pracujemy na całe szczęście z trenerem przygotowania fizycznego i już po 45 minutach ćwiczeń w siłowni dostajemy wolne. Jak na skrzydłach wracam do swojego pokoju. Po cichu otwieram drzwi naszego lokum i czuję niemałą ulgę: mój kochany synek jeszcze śpi. To oznacza, że nie zauważył, że przez te parę minut mnie nie było. Z racji tego, iż po zajęciach otrzymaliśmy trochę czasu, postanawiam się jeszcze położyć. Już prawie udaje mi się zasnąć, gdy budzi się Maks. Chłopiec przez chwilę mi się przygląda, po czym przytula do mnie.
            - Cześć tatuś – malec uśmiecha się rozbrajająco.
            - Cześć, słonko – odpowiadam – dobrze spałeś?
            - Bardzo dobrze – słyszę.
Przez chwilę leżę na dużym łóżku, tuląc w ramionach najwspanialszego trzylatka na świecie. Po raz kolejny uświadamiam sobie, że to jedyna bliska mi osoba i bardzo go kocham. Jednocześnie żałuję, iż pozwoliłem koledze z drużyny wyżywać się na niewinnym maluszku. Wtem przychodzi mi do głowy pewien pomysł, który natychmiast postanawiam przedstawić synkowi.
            - Chcesz wiedzieć, co udało mi się wymyślić? – pytam mojego małego szkraba.
            - No jasne! – teraz Maks siedzi z oczekiwaniem na łóżku.
Nie zwlekam więc dłużej i natychmiast opowiadam synkowi, co chcę zrobić. Maluszek jest zachwycony, że kupimy dziś w sklepie bitą śmietanę, którą w nocy wysmarujemy tego wapniaka. Oczywiście przestrzegam synka, iż Hain nie może nawet nic przeczuwać. Maks w lot pojmuje to, o co go proszę i bardzo się cieszy na ten nocny kawał.
            - A to za to, że on mi tak dokuczał, prawda? – naraz słyszę jego słodki głosik.
            - Dokładnie tak – potwierdzam – a teraz zmykaj do łazienki się ubrać.
Chłopiec posłusznie biegnie do łazienki, gdzie samodzielnie się ubiera i myje zęby. Nie mija więcej, niż pięć minut, a Maks stoi przy mnie. Całuję chłopca w czoło, a potem przygotowuję torbę z meczowym ekwipunkiem. Już zastanawiam się, czy uda nam się zagrać tak, jak oczekuje tego trener. Trefl jest zespołem, który prezentuje podobny poziom do naszego, ale to wcale nie musi odzwierciedlać tego, co wydarzy się dzisiaj. Kiedy wkładam ostatnie rzeczy do mojej torby, daję małemu znak, żeby wkładał kurtkę i buty. W chwilę po tym schodzimy do holu, gdzie czeka już reszta zespołu. Opatuleni w klubowe kurtki kierujemy się do Ergo Areny.


###


            Mecz przeciwko gdańskiemu Lotosowi kończy się naszą porażką. Zawodzimy w nim na całej linii. Nie dość, że nie wychodzi mi dziś atak, to jeszcze ten matoł Hain bez przerwy oskarża mnie, że nie potrafię obronić ani jednej piłki. Z wisielczymi humorami wracamy do hotelu, aby spakować się i zdrzemnąć jeszcze przed wyjazdem. Jednak ja i Maks wcale nie zamierzamy spać. Zamiast tego, przygotowujemy naszą śmietanę i czekamy, aż ten kretyn zaśnie. Jednak nasze oczekiwanie nie jest zbyt długie. Po kilkunastu minutach od powrotu dostajemy od Sobali informację, że Hain już śpi. Szybko mówię o tym synkowi. Mały od razu staje przy drzwiach hotelowego pokoju,  a ja zabieram nasze narzędzia. W okamgnieniu docieramy do lokum moich kolegów. Wojtek otwiera nam, zanim zdążę zapukać.
            - Chciałbym widzieć jego minę – środkowy śmieje się do mnie.
            - Uwierz, że ja też – odpowiadam.
Nie czekając na to, aż kolega nas zaprosi, wchodzimy do środka. Razem z małym podchodzimy do właściwego łóżka, a co za tym idzie przystępujemy do akcji. Proszę Maksa o to, aby przytrzymał łapę tego wielkoluda, a sam nakładam na jego dłoń śmietanę.
            - Teraz połaskocz go pod nosem – mówię, a mały natychmiast spełnia moją prośbę.
W chwilę po tym, jak Maks łaskocze Piotrka pod nosem osiągamy spodziewany efekt. Po upływnie nie więcej niż minuty twarz środkowego jest cała usmarowana wspomnianą śmietaną. Wyjmuję więc telefon, by zrobić zdjęcie. Kiedy cała akcja zostaje uwieczniona w obiektywie niepozornego urządzenia, uśmiecham się do siebie. Już mamy wyjść, gdy Hain się budzi.
            - Co za matoł przeszkadza mi w odpoczynku?! – wydziera się wniebogłosy.
            - Ale my o niczym nie wiemy – Sobala robi niewinną minę.
            - No ciekawe! – środkowy fuka pod nosem – teraz to już na pewno nie zasnę.
Nie czekając na naszą reakcję siatkarz skierował się do łazienki. Jak tylko zamykają się za nim drzwi po raz drugi dzisiejszego dnia w pokoju chłopaków rozległ się krzyk.
            - Który mnie wysmarował?!
            - To nie my – razem z Wojtkiem odpowiadamy chórem.
            - Jak nie wy, to kto?! – Hain nadal nie może się uspokoić.
            - Piotruś, my nie mamy pojęcia – odpowiada Sobala.
Ja i Maks w tym czasie przybijamy piątkę. Uśmiechamy się jeszcze do drugiego ze środkowych, po czym cichaczem wychodzimy z ich pokoju. Po powrocie kończę jeszcze pakowanie i razem z Maksem schodzimy do holu.
            - Możecie już powoli wsiadać do autokaru – mówi trener Panas – a ja zaczekam na panów spóźnialskich.
Zgodnie z jego prośbą kierujemy się do pojazdu, gdzie każdy z nas zajmuje sobie miejsce. Tradycyjnie obok nas siada Gruszka.
            - I jak, udało się wykonać plan? – pyta zaciekawiony.
            - Oczywiście, że tak! – razem z Maksem odpowiadamy jednocześnie.
            - No to piąteczka – śmieje się Grucha, po czym wykonujemy wspomniany gest.
Tuż po tym, jak uczciliśmy powodzenie akcji, a autokarze zjawia się Hain. Środkowy bez słowa zajmuje miejsce z tyłu i przez całą drogę się do nas nie odzywa. Jego milczenie to miód na nasze uszy. Bez dwóch zdań!

sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział 23

Tata i wujek nie idą na trening. Zadzwonili do pana trenera i poprosili go o wolne. Na początku ich szef nie chciał się zgodzić, ale jak wujek skłamał, że musi jechać ze swoim synem do szpitala, w końcu uległ. Potem wujek robi mi jeszcze jeden kubek kakao i razem oglądamy moją ulubioną bajkę. Chociaż tata z wujkiem są już dorośli, to nie przeszkadza im włączona w telewizji śmieszna kreskówka. Razem śmiejemy się i próbujemy przewidzieć, co wydarzy się dalej. Dopiero, gdy zbliża się pora obiadu, razem z tatą idziemy do domku. W drodze tatuś stara się wytłumaczyć mi, że nie mogę uciekać:
            - Maks, na przyszłość nie wolno uciekać – mówi do mnie tata.
            - Dobrze tatusiu – odpowiadam troszkę smutno – będę pamiętał.
            - Bardzo się o ciebie martwiłem – dodaje tatuś.
            - Przepraszam – szepczę cichutko – po prostu bardzo się bałem.
Tata nic już nie mówi. Zamiast nadal po mnie krzyczeć i mówić, że bardzo źle zrobiłem, on po prostu mnie przytula. Obejmuje mnie swoimi dużymi ramionami, a potem cicho nuci moją ulubioną niemiecką kołysankę. Tę samą, którą śpiewa mi zawsze. Tak więc kładę główkę na jego ramieniu i zamykam oczka. Cichutko słucham kolejnych wersów króciutkiej piosenki. Z czasem słyszę coraz mniej i mniej… Zasypiam.


###


            Wędruję ulicami dużego miasta. Malutki chłopiec, którego nikt nie zauważa. Bardzo chcę, żeby ktoś zwrócił na mnie swoją uwagę, ale dorośli spieszą się do pracy i na zakupy… a ja nadal chodzę. Chociaż jestem już bardzo mocno zmęczony, nie mogę odszukać drogi do domku. I nagle na mojej drodze zjawia się niania. Ze złym wyrazem twarzy wybiega mi naprzeciw. Łapie mnie i chociaż się wyrywam, ona nie zamierz puścić. Wręcz przeciwnie. Trzyma mnie bardzo mocno, a do tego śmieje się jakoś tak… dziwnie.
            - Puść mnie! – krzyczę wystraszony.
            - Teraz puść mnie! – Ada nadal się śmieje – a trzeba było skarżyć tacie?
Po tych słowach niania daje mi następnego klapsa i jeszcze jednego… bije mnie, aż moja pupa robi się czerwona od zadawanych uderzeń. Każde kolejne uderzenie boli coraz mocniej, a moje malutkie i kruche ciałko puchnie. Zbiera mi się na płacz, a po policzkach spływają mi pierwsze łzy. Czuję, że z mojej malutkiej krtani wydobywa się niepohamowany krzyk.
            - Aaaaaała!!!
            - Maks, co się dzieje?! – w progu pokoju stoi zaspany tato.
            - Ona znów mnie bije – płaczę w rączkę mojego misia – i to boli!
            - Ale nikt cię nie bije – tata siada na moim łóżeczku.
Nie czekając długo, wdrapuję się na jego kolana. Znowu kładę główkę na jego ramieniu i przytulam misia. Chociaż już od dawna tego nie robiłem, wkładam do buzi kciuk i zaczynam go ssać. Wyglądam jak maleńki dzidziuś, który zgubił gdzieś swój smoczek. Jednak tacie to nie przeszkadza. Wciąż kołysze mnie w swoich ramionach. Czuję się w nich tak bezpiecznie, jak nigdzie indziej. Jednak jest środek nocy i tatuś również ziewa ze zmęczenia. Chciałby się już położyć, a zamiast tego siedzi tutaj przy mnie. Wiem, że dla niego to nie jest przykry obowiązek a prawdziwa przyjemność. Ale jutro ma przecież trening i jak nie przyjdzie to pan trener będzie krzyczał. Próbuję mu o tym powiedzieć, ale tata nie słyszy. A ja nie chcę już krzyczeć. Wystarczy, że krzyczałem we śnie, gdy Ada mnie biła.
            - Tatuś, mogę spać dzisiaj u ciebie? – pytam nieco głośnej.
            - A, tak, tak – tata zostaje wyrwany z dziwnego zamyślenia – chodź.
Tata bierze mnie za rączkę i razem pokonujemy te kilka metrów do jego sypialni. Od razu przytulam się do taty, który przykrywa mnie kołdrą po same uszy. Znowu przytulam do siebie Huberta, a potem próbuję zasnąć. Jednak sen długo nie chce przyjść. Wystraszony zastanawiam się, czy Ada nie będzie dla mnie jeszcze gorsza niż do tej pory. Może będzie mnie biła jeszcze mocniej albo na dłużej zamykała w łazience? Może będzie mi gotowała jakieś ohydne papki, których w ogóle nie da się zjeść? Aż wzdrygam się na samą myśl o tym, co może mi jeszcze zrobić moja opiekunka. Po policzku znowu płyną pojedyncze łezki. Mam szczerą chęć się rozpłakać, ale będę silny i tego nie zrobię. W przeciwnym razie znowu obudziłbym tatusia, czego naprawdę nie chcę teraz robić. On ma jutro trening i musi się wyspać. Ja też staram się zasnąć. Zaczynam więc liczyć owieczki. Udaje mi się dojść do jakiś pięciuset, a potem zasypiam. Na szczęście tej nocy nie śni mi się nic złego.


###


           
            Punktualnie o godzinie siódmej budzik daje mi sygnał do wstawania. Niechętnie zwlekam się z mojego wygodnego łóżka, po czym pędzę się ogarnąć. Wcale nie chce mi się jechać na mecz do Gdańska, jednak jeśli nie pojawię się przed halą o wyznaczonej godzinie, Panas mnie po prostu zabije! Tak… Sam zaczynam kręcić na siebie bicz. Ale dobra, koniec tego smęcenia! Uśmiecham się do siebie, po czym wracam do sypialni, gdzie pakuję swój zwyczajny ekwipunek niezbędny do wyjazdu w jakąkolwiek trasę. Jednak to jeszcze nie koniec pakowania. Do Gdańska postanawiam zabrać ze sobą synka, któremu postanawiam zrobić małą niespodziankę. W tym właśnie celu idę do jego pokoju. Wyjmuję z szafy torbę i wrzucam do niej potrzebne ubranka. Nie zapominam wcisnąć do niej także miśka, bez którego mój maluszek nie wyobraża sobie żadnego dalszego wyjazdu. Spakowanie Maksa zajmuje mi zaledwie kilka minut. Dla pewności sprawdzam, czy czegoś nie zapomniałem. Kiedy mam murowaną pewność, że wszystko jest na swoim miejscu, podchodzę do łóżeczka mojego Maksa, żeby go obudzić. Początkowo chłopiec nic sobie nie robi z moich poszturchiwań, więc siadam i spokojnie staram się wyrwać go ze snu.
            - Maks – szepczę – Maks, wstawaj.
            - Ale muszę, tatusiu? – pyta zaspany chłopiec.
            - Tak – uśmiecham się szeroko – bo mam dla ciebie niespodziankę.
Dwa razy nie muszę mu powtarzać. Maks czym prędzej zwleka się z łóżka i prosi, żebym dał mu ubranka, które ma dzisiaj na siebie włożyć. Wyjmuję więc z szuflad komody wszystko, co jest potrzebne mojemu synkowi, a później układam rzeczy na jego łóżku. To pierwszy raz, kiedy mały sam się ubiera i nie prosi o pomoc. Potrafi nawet samodzielnie włożyć kurtkę, czapkę i buciki, z czego jestem bardzo dumny. Kiedy mały stoi przede mną gotowy do wyjścia, po raz kolejny tego dnia się uśmiecham. Pozwalam Maksowi wyjść na korytarz, na który  i ja wychodzę po krótkiej chwili. Jak zawsze kilkakrotnie sprawdzam, czy na pewno dobrze zamknąłem wszystkie zamki i już możemy schodzić.
            - Tata, powiesz mi, co to za niespodzianka? – kiedy odpalam silnik, Maks zadaje to pytanie.
            - Zobaczysz – uśmiecham się szelmowsko.
            -  A nie powiesz mi?
            - Wtedy nie będzie niespodzianki – odpowiadam spokojnie.
            - No dobrze, zaczekam – uznaje uśmiechnięty Maks – to co, ruszamy?
Rzucam synowi pełne uśmiechu i radości spojrzenie, a potem wycofuję samochód. Szybko obieram właściwy kierunek, a później ruszam. Pustymi ulicami mknę w stronię swojego miejsca pracy. Jako, że ruch nie jest duży, udaje nam się dojechać bardzo szybko.
            - Jesteśmy na miejscu! – mówię do synka, po czym pomagam mu wysiąść.


###


            Kiedy wysiadamy z samochodu, widzę, że przed halą stoi duży autokar. Wsiadają do niego wszyscy koledzy taty z drużyny i nawet pan trener! Gdzie oni jadą? – przez moją główkę przemyka króciutka myśl. Może na jakąś wycieczkę? Albo na niespodziewany trening? Nie wiem, po co oni się tam ładują. Jednak bardzo szybko pojawia się obok mnie tata, którego mogę o to zapytać. Wykorzystuję więc pierwszą okazję, która mi się przytrafia:
            - Tato, gdzie oni jadą? – pytam zaciekawiony.
            - Jadą na mecz do Gdańska, a my do nich dołączamy – odpowiada tatuś.
            - Naprawdę?! – nie mogę uwierzyć w to, co mówi tata – jedziemy na mecz do innego miasta?!
            - Właśnie tak – tata się do mnie uśmiecha – ale musimy się pospieszyć, bo odjadą bez nas.
Tata zabiera nasze torby i idziemy w stronę dużego autobusu. Od razu oddajemy panu kierowcy nasz bagaż, po czym wsiadamy do środka. Są już wszyscy, wujek Piotrek też. Tata zajmuje miejsce obok niego i szybko zaczynają o czymś rozmawiać. To właśnie dlatego ja mam trochę czasu, żeby rozejrzeć się po autobusie. Na samym końcu siedzi ten nabzdyczony ważniak. Zaraz, zaraz… Jak on się nazywał? Aaa… Hain! – przypominam sobie. A więc ten nabzdyczony ważniak Hain siedzi na samym końcu naszego autobusu. Od razu mnie zauważa i już ostrzy sobie język, żeby zacząć mi dokuczać. Ale dzisiaj mu nie pozwolę!
            - Terefere potworze! – krzyczę, a potem dmucham w język, który zwinąłem w trąbkę.
Chwilę później zauważam, że ten osioł robi się czerwony jak burak i nie wie, co ma powiedzieć. Widocznie nie spodziewał się, że też mu zacznę dokuczać. Może nie powinienem tego robić, ale jak on wymyślał mi różne nieładne ksywki, to mogło być? Pomyślałem sobie, że teraz mogę mu się odpłacić. To właśnie dlatego cały czas dmucham w moją trąbkę i wymyślam mu różne ksywki. Niektórzy siatkarze z uwagą słuchają naszej „rozmowy”.
            - No to przestaniesz mi dokuczać, czy nie, ty patafianie?! – krzyczę na cały bus.
            - No dobra, ty przebrzydły blondasie – kapituluje.
            - Brawo, mały! – jeden z siatkarzy przybija mi piątkę.
Inni też chwalą mnie za to, że potrafiłem napyskować temu pingwinowi. Cała sytuacja wprowadza wśród drużyny bardzo przyjemną atmosferę. Wszyscy koledzy taty zapraszają mnie, żebym na chwilę z nimi usiadł i częstują słodyczami. Opowiadają też różne zabawne historie, które przydarzyły im się w różnych klubach. Nawet nie zauważam, jak szybko mija czas i zbliżamy się do celu. Kilka kilometrów przed tym całym Gdańskiem robię się zmęczony i śpiący. Dziękuję wszystkim za różne opowiadania, a także słodkości, po czym wracam do tatusia.

            - Śpiący jestem – oznajmiam i układam się na jego kolankach.

sobota, 17 sierpnia 2013

Rozdział 22

Kiedy przygotowuję się do wyjścia na poranny trening, słyszę dźwięk dzwonka do drzwi. Jest ostry i natarczywy. Chociaż wcale nie mam ochoty, kieruję się w stronę korytarza. Wielkie jest moje zdziwienie, kiedy na klatce schodowej widzę Adę. U opiekunki nie ma ani śladu jej dotychczasowej choroby, co podsuwa mi myśl, że ona wcale chora nie była. Jednak to dobrze, że w końcu się pojawiła. Wreszcie mam okazję do dawno zaplanowanej rozmowy z nianią. Tak. Tę, którą obiecałem jakiś czas temu Maksowi. Zapraszam więc opiekunkę do salonu, gdzie gestem wskazuję jej miejsce na sofie. Sam natomiast siadam w fotelu obok. Milczymy przez chwilę, gdyż układam sobie w głowie, jak zacząć. Nic jednak nie przychodzi mi na myśl.
            -  Musimy porozmawiać – mówię po kilku minutach.
            - Co masz na myśli? – Ada udaje, że nie wie, o co chodzi.
            - Wiesz dobrze, co – jestem nieugięty – Maks powiedział mi, że go bijesz.
            - Ależ skąd?! – opiekunka próbuje się bronić.
Lecz gdy to mówi, nie patrzy mi prosto w oczy. Jej spojrzenie ucieka gdzieś w bok, a dłonie zaczynają drżeć, gdyż dziewczyna niemiłosiernie je wykręca. Jestem pewien, że dziewczyna nie jest ze mną szczera.
            - Może byś nie kłamała? – pytam podejrzliwie.
            - Kiedy ja nie kłamię! – przybiera nieprzyjemny ton.
            - To może wytłumaczysz mi, co to jest? – rzucam przed nią rysunki syna.
Ada ogląda je w milczeniu, jak gdyby nic nie rozumiejąc. Wertuje kartki, na których brzydka postać bije małego chłopca. Na początku Maks nie chciał się przyznać, że to on jest na rysunkach. Jednakże, gdy rysował ich coraz więcej, ciężko było mu ukryć prawdę. W końcu wyznał z płaczem całą prawdę. Nie tylko o tym, jak był zamykany w łazience. Powiedział mi także, iż opiekunka nie chciała go przebierać, gdy jego pieluchy były mokre, a w dodatku zmuszała go do jedzenia, kiedy miał już dosyć. Konfrontuję Adę z tym wszystkim, lecz ona nadal wszystkiego się wypiera.
            - To bardzo ciekawe – do mojej wypowiedzi wkrada się sarkazm – jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby Maks kłamał!
            - A masz na to dowody?! – Ada podnosi głos.
            - Tak! – nie daję za wygraną – To, co mówi Maks, jest wystarczające!
            - Co może wiedzieć taki trzylatek?! – jej pytanie obija się echem.
Kłótnia, która wywiązała się między mną a Adą, coraz bardziej się zaostrza. Już nie mam ochoty ani chęci, żeby silić się na uśmiech, czy jakąkolwiek inną pozytywną reakcję. Zresztą, w jaki sposób, skoro wszystko się we mnie gotuje? W kolejnych minutach ostrej kłótni mam wrażenie, że niebawem wyjdę z siebie i stanę obok. Co za perfidna, obłudna żmija z tej Ady! Jak mogłem zatrudnić kogoś takiego, to ja nie wiem. Chętnie znalazłbym dla syna nową nianię, jednakże poszukiwania trwają. Jedno wiem na pewno: tym razem z całą pewnością przyjrzę się, kogo przyjmuję do pracy.
            - Jeśli w tej chwili się nie uspokoisz, to cię zwolnię! – staram się ją przekrzyczeć.
            - Dobrze, już dobrze – odpiera bez śladu zdenerwowania.
            - Aha, jeśli jeszcze raz podniesiesz rękę na małego to się o tym dowiem – mówię na zakończenie.
Opiekunka potulnie kiwa głową, po czym kieruje się do kuchni, żeby zrobić dla małego obiad. Ja już mam wyjść na trening, kiedy zauważam bardzo niepokojącą rzecz. Maks po prostu zniknął! Nie ma go!
            - Maks! – wołam – Maks, gdzie jesteś?!
            - Co się stało? – Ada wybiega z kuchni.
            - Mały zniknął! – krzyczę – idziemy go szukać!


###


            Właśnie bawię się w swoim pokoiku, kiedy przychodzi Ada. Tatuś wpuszcza ją do domku i razem idą do salonu. Słyszę, jak tato próbuję z nią porozmawiać, ale ona do niczego się nie przyznaje, a do tego kłamie. Po jakimś czasie ich rozmowa przeradza się w kłótnię. Ada krzyczy, tata też. Wiem, że mnie nie zauważą, dlatego postanawiam uciec. Szybciutko ubieram się i wychodzę na klatkę schodową. Tam od razu szybko zaczynam bieg i pędzę, pędzę przed siebie! Nawet nie zauważam, kiedy znajduję się przed blokiem wujka Piotrka. Zapłakany zaczynam zastanawiać się, czy na pewno mogę do niego iść? Chociaż z drugiej strony gdzie? Przecież nie pójdę do mamy, bo mieszka na innym osiedlu. A nikogo innego przecież tutaj nie mam. Nie chcę też biegać po parku, bo po prostu się boję. Dlatego właśnie idę do wujka. Nadal mam w oczkach łzy, które troszkę zamazują mi wszystko, co widzę. Nie bez trudu odszukuję właściwą klatkę schodową. Drzwi na szczęście są otwarte, dzięki czemu bez problemu wchodzę. Na całe szczęście wujek mieszka na parterze. Od razu wspinam się po schodach i pukam do drzwi.
            - Maks, co ty tu robisz? – w progu pojawia się wujek.
            - A… A… Ada strasznie kłóci się z tatą no i… - wyrzucam powolutku słowa – i… uciekłem.
            - Wejdź – wujek robi mi miejsce, żebym mógł wejść.
Siadam na szafce, żeby zdjąć buciki, a później czapeczkę oraz kurtkę. Potem wchodzę do kuchni, gdzie wujek szykuje dla mnie kakao. Po chwili stawia przede mną kubek z gorącym napojem, a sam zajmuje miejsce tuż obok.
            - Mały, wiesz, że muszę zadzwonić do twojego taty? – pyta.
            - A jak Ada przyjdzie z nim? – odpowiadam pytaniem – ja się jej boję!
            - Spokojnie – wujek się uśmiecha – ona ci nic nie zrobi.
Potem wujek wychodzi do pokoju, gdzie dzwoni do mojego taty. Wiem, że musi, ale nie chcę, żeby to robił. Tata będzie na mnie zły i boję się, że mnie zbije. A do tego Ada. Na pewno już się wydało, skąd tata wie, że daje mi kary, a czasami nawet klapsy. Teraz na pewno będzie męczyć mnie jeszcze bardziej. Wcale nie będę zaskoczony, że złamie mi drugą rączkę albo zrobi coś o wiele gorszego!
            - Załatwione – wujek klepie mnie po ramieniu – tata zaraz będzie.
            - Ale bez Ady? – pytam nie ufnie.
            - Bez – potwierdza wujek.
Czuję, jak z serduszka spada mi wielki kamień. Nie boję się już, co od razu widać po mojej buzi. Piję spokojnie kakao, a wujek opowiada mi różne historyjki. Już ma przejść do następnej, kiedy słyszymy pukanie. Wujek idzie otworzyć, ale nie wraca do mnie tak szybko. Zamiast niego do kuchni wbiega tatuś.
            - Maks, martwiłem się o ciebie! – krzyczy z ulgą.
Potem mnie przytula i wiem, że wcale nie zamierza mnie uderzyć lub dać kary.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Rozdział 21

- Maks, musimy się ubierać – mówi tatuś natychmiast po wejściu do pokoiku.
            - Ale jak to? – pytam smutno – gdzie idziemy?
            - Ściągnąć gips – słyszę w odpowiedzi.
            - Hurra! – krzyczę, przytulając tatę.
Jednak on bardzo szybko odstawia mnie na podłogę. Uśmiecha się jeszcze, po czym wyjmuje z szufladek kolejne ubrania. Pomaga założyć mi zarówno koszulkę, jak i resztę rzeczy. Mija zaledwie parę minut, a my już jesteśmy gotowi. Żeby nie tracić czasu, tata znosi mnie na rączkach do samochodu. Szybko zapina mnie w moim foteliku, a później jedziemy. Lubię siedzieć z przodu, obok taty. Oglądam wtedy przez dużą szybę, co się dzieje na drodze. Czasami obserwuję ludzi, jak w pośpiechu biegną ulicami miasta. Czasami widzę też dzieci, takie jak ja. Idą za rączkę z rodzicami i grymaszą albo biegną przed siebie. Robi mi się smutno, że nie mogę tak biegać, jak te dzieciaki. Ale nie mogę, zwyczajnie nie mogę. Skręcona kostka jeszcze trochę mnie boli, a uwięziona w gipsie rączka nie będzie od razu taka sprawna, jak wcześniej. Tęsknię za zabawą i bieganiem, dlatego mam nadzieję, że już niebawem będę bawił się z innymi dziećmi w moim wieku, bo jak na razie bardzo, ale to bardzo mi się nudzi.
            - Jesteśmy już na miejscu – mówi do mnie tata, po czym pomaga mi wysiąść.
Staram się iść o własnych siłach, ale kostka ciągle jeszcze boli i przychodzi mi to z trudem. Na szczęście tata zauważa to, dlatego bierze mnie na rączki. Od razu po wejściu do dużego budynku kierujemy się w stronę rejestracji. Tam tatuś umawia nas na wizytę, na którą niestety musimy zaczekać.
            Czekamy, czekamy i czekamy… po korytarzu cały czas chodzą ludzie. Jedni mają w gipsie rękę, inni nogę, dlatego muszą chodzić o kulach. Jeszcze inni nie mają żadnych złamań, ale muszą się źle czuć. W każdym bądź razie siedzenie tutaj jest takie nudne! Już wolałbym zostać w domku i oglądać bajkę albo budować coś z klocków. Jestem bardzo zły, że jeszcze tutaj siedzimy. Już mam powiedzieć tatusiowi, że chcę wracać, kiedy przychodzi nasza kolej. Tata znowu bierze mnie na ręce, by jak najszybciej wejść do gabinetu lekarza.
            - Dzień dobry, młody człowieku – wita mnie ten sam pan doktor, który badał mnie po wypadku – jak się czujesz?
            - Już dobrze – odpowiadam lekko zarumieniony.
            - To bardzo dobrze – pan doktor się do mnie uśmiecha, po czym podchodzi do stolika z narzędziami.
Z wielu błyszczących przedmiotów pan doktor wybiera coś podobnego do dużych nożyc. Ostrożnie rozcina gipsowy pancerz, a później zdejmuje go z mojej rączki, która zdążyła się zrosnąć. Lekarz ogląda ją jeszcze uważnie i bada. Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem i nie ma żadnych komplikacji.
            - Wygląda na to, że wszystko jest w porządku – pan doktor przerywa ciszę – ale konieczna będzie rehabilitacja.
Tata kiwa ze zrozumieniem głową. Pewnie nie spodziewał się, że będę musiał ćwiczyć moją łapkę, ale jako sportowiec wie, że takie zajęcia są konieczne, żeby rączka znowu „działała” tak, jak wcześniej. Chociaż wolałbym nie chodzić na rehabilitację, nie protestuję. Wiem, że tatuś nie zgodzi się na jej odwołanie, a zrobi to tylko dla mojego dobra.
            - Natomiast co do kostki – ciągnie lekarz – wystarczy przez jakiś czas zakładać chłopcu stabilizator.
Tata znowu przytakuje. Czekamy jeszcze, aż pan doktor wypisze dla mnie recepty i już możemy wyjść.
            - Hurra! – krzyczę, gdy jesteśmy na korytarzu – wreszcie zdjęli mi gips!
            - Też się cieszę – mówi tatuś – co powiesz na pizzę, bo zgłodniałem…
            - Tak, tak, tak! – wykrzykuję radośnie – kocham cię!
            - Ja ciebie też – tata całuje mnie w czoło, a potem idziemy do naszej ulubionej pizzerii.


###


** Katherina **


            Dzisiejszy ranek jest dla mnie niesamowitą katorgą. Zapas amfetaminy, który miałam, zdążył się już skończyć, a to oznacza tylko jedno: paskudny, nieopanowany głód! Ciężko jest mi wstać z kanapy, w moim niewielkim salonie. Tak samo ciężko jest mi ruszyć którąkolwiek kończyną. Poza tym czuję, że robi mi się nie dobrze, a do tego pęka mi głowa. Ratunku!- Krzyczę w myślach. Jak sobie z tym wszystkim poradzę? Zaczynam myśleć gorączkowo. Zaraz, zaraz… przecież równie dobrze mogę skontaktować się z Kamilem, a jak znam życie przyniesie mi na kreskę chociaż jedną, maleńką działkę… Tak nie wiele potrzeba mi do szczęścia… Nie myślę już logicznie. Nie myślę w ogóle. Zamiast tego, sięgam po leżący gdzieś w pościeli telefon. Bez wahania wybieram właściwy numer, a potem czekam na połączenie.
            - Kamil? – pytam ledwo słyszalnie – mógłbyś mi podrzucić działkę?
            - Kiedy? – dealer jest bardzo rzeczowy.
            - Najlepiej od razu – mówię, rozłączając się.
Nie mija pół godziny, a ja już słyszę dzwonek do drzwi. Nie mam siły, aby wstać i otworzyć. Jednak drzwi nie są zamknięte na klucz, dlatego mój gość sam się domyśla, iż może wejść. Już parę sekund później widzę w progu salonu znajomą twarz. Kamil siada w fotelu, natomiast w dłoni trzyma woreczek wypełniony białym proszkiem.
            - Kiedy spłacisz dług? – pyta niemal od razu.
            - Jak tylko uda mi się cokolwiek zarobić – odpieram.
Błagalnym wzrokiem wpatruję się w woreczek z amfetaminą. To jest to, czego potrzebuję.  Ten niepozorny proszek pozwoli mi zapomnieć o bólu, dzięki temu odzyskam dobre samopoczucie. Jednakże mój stały dostawca nie zamierza mi dać narkotyku, dopóki nie umówię się z nim na konkretny termin. Jednak nie wiem, jak potoczy się moja praca. Czy będę miała wystarczająco dużo klientów, aby oddać dług? Tego niestety też nie wiedziałam. Za to wpadł mi do głowy pewien pomysł.
            - Wiesz, co? – patrzę na niego dosyć zalotnie – zapłacę ci od razu.
            - Co chcesz przez to powiedzieć? – Kamil jest wyraźnie zdezorientowany.
            - Właśnie to – składam na jego ustach namiętny pocałunek.
Chłopak od razu zrozumiał, co chcę mu powiedzieć. Od razu podał mi wspomniany towar, dodatkowo pomógł mi go zaaplikować. Do tego celu przynoszę z sypialni czystą strzykawkę, jak również pasek, który noszę w spodniach. Już w kilka minut później jest po wszystkim. Odzyskuję siły, dlatego też bez przeszkód mogę przejść do rzeczy, a co za tym idzie, od razu spłacić dług wobec niego.


###


            - Byłaś świetna – słyszę z ust dealera komplement.
            - To moja praca uśmiecham się kokieteryjnie.
Kamil już nie odpowiada. Zamiast tego, zostawia mi dodatkowe dwa woreczki z amfetaminą. Czego, jak czego, ale dodatkowej porcji prochów się nie spodziewałam. No cóż, lepiej dla mnie, że nie będę musiała żebrać od dziewczyn w pracy, albo od Kamila na kreskę. Tak to później jest. Nie zapłacę raz, drugi i kolejny, co będzie równoznaczne z odcięciem dostawy w momencie, gdy tego potrzebuję. Na to jednak nie mogę sobie pozwolić. Lecz teraz nie chcę myśleć o tym, w co udało mi się wyposażyć. Odpycham od siebie nieprzyjemne myśli i kieruję się do sypialni. Z szafy wyjmuję kolejne z najbardziej wyzywających ubrań, jakie udało mi się kupić. Makijaż, który robię jest równie wyzywający jak strój.
            - No i tak jest ok – mówię sama do siebie, wkładając do torebki jeszcze strzykawkę i igłę.
W chwilę później schodzę przed blok, gdzie na parkingu stoi mój samochód. Sadowię się za kierownicą, by w kolejnych sekundach odpalić silnik. No cóż… wieczór w pracy czas zacząć!

###

Mam nadzieję, że wybaczycie mi to opóźnienie spowodowane
brakiem weny twórczej.. Rozdział z dedykacją dla
Caroline w podziękowaniu za 300 komentarz :)
No cóż, jak zwykle życzę miłej lektury i do napisania niebawem!:)